niedziela, 22 stycznia 2023

Powrót do żywych

Po trzech tygodniach chorowania wreszcie czuję się lepiej! Pierwszą próbę powrotu do życia podjęłam w sumie tydzień temu, bo poszłam na jeden dzień do pracy, ale to był błąd, bo nie byłam jeszcze w formie i znowu zrobiło mi sie gorzej. Szefowa kazała mi zostać w domu, a do tego cześć zajęć mogłam wykonać zdalnie (u nas teraz zajęć online nie ma już w ogóle, tak więc było to w trybie absolutnego wyjątku). Posiedziałam więc w domu kilka kolejnych dni i wreszcie prawie pozbyłam się kaszlu, sukces!


W międzyczasie wrócił ze statku Pan Mąż, co też w zrozumiały sposób poprawiło moje samopoczucie. Wczoraj uznałam, że dość już tego siedzenia i wybraliśmy się do kina oraz na wino. Byliśmy w Rialto na "Niebezpiecznycch dżentelmenach" (do obejrzenia, ale bez szału), a potem poszliśmy do Winnowierców, to taka winiarnia z naturalnymi winami na Jeżycach, i co nas bardzo zdziwiło, to, że chyba zawyżyliśmy średnia wieku w lokalu, bo większość osób była sporo przed 30. Jakoś nie przypominam sobie, żeby nasze pokolenie w tym wieku gustowało w winie, raczej piło się piwo albo drinki, a teraz - proszę, wino. W naszym doświadczeniu do wina trzeba dojrzeć, no ale najwyraźniej świat się zmienia. I dobrze!


A propos drinków, Madzia poszła wczoraj na urodziny kolegi, z nocowaniem, więc obawialiśmy się trochę tego, jak te urodziny się skończą. I oczywiście mieliśmy rację, bo dziś rano Pan Mąż odebrał Madzię w stanie bardzo kiepskim, no krótko mówiąc po prostu z kacem :(  Ona mówi, że nawet nie wypiła dużo, tylko po prostu pomieszała alkohole i wynik był marny. Cóż, można oczywiście zrobić aferę i ja na miejscu Madzi miałabym przechlapane w domu, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że może potrzebne jej było takie doświadczenie, żeby się przekonać, że to nie jest nic fajnego mieć kaca. Dostała więc aspirynę oraz napoje regeneracyjne, a rozmowa dyscyplinująca jeszcze przed nami. Ach, ta młodzież... U Mikołaja właśnie siedzi jego dziewczyna i uczą się do sesji, bo przed nimi ostatni tydzień semestru i mają kilka ciężkich zaliczeń, a potem jeszcze trzy egzaminy. 

piątek, 6 stycznia 2023

W Nowy Rok...

...weszłam z infekcją, z którą zmagam się już piąty dzień, i wcale nie jest lepiej, tylko ciągle gorzej. Z początku myślałam, że to zwykły katar, który sam przejdzie, ale potem wszystko rozkręciło się do tego stopnia, że dziś złamałam się i zaczęłam brać antybiotyk, który miałam w domu jako "just in case". Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam aż tak chora, ale na pewno było to długo przed covidem. Przez czas pandemii nie chorowałam na coś więcej niż okazjonalny katar W OGÓLE. No, to teraz nadrabiam. Do lekarza nie sposób się dostać (terminy są tygodniowe), na szczęście L4 chwilowo nie potrzebuję. Problem jest z lekami, ale w aptekach też pustki, byłam jeszcze w starym roku po krople do nosa i takich pustek na półkach nie pamiętam.

Tak więc leżę, słucham radia (dobrze, że jest 357!), czytam, i odliczam różne rzeczy, które powinnam w tym tygodniu zrobić, ale nie jestem w stanie. Jeśli chodzi o czytanie, miałam ochotę wrócić do czegoś, co dobrze znam i co przynosi ulgę. Niektórzy mają swoje "comfort food", a ja mam "comfort books", do których wracam w trudnych momentach. Wśród takich pozycji mam kilka książek Chmielewskiej, sagę Outlander, "Księgę czarownic", "Mariannę i róże", a także "Zalotnicę niebieską" i "Marię i Magdalenę", do której właśnie wróciłam teraz. Miałam ochotę na więcej, poszperałam w internecie i okazało się, że jest obecnie dużo więcej do czytania o rodzinie Kossaków, a także o secesyjno-młodopolskim Krakowie. Nie wszystko mi się podobało, ale na pewno warto zajrzeć do "Simony" Anny Kamińskiej; teraz jestem w trakcie bardzo ciekawej biografii Zofii Stryjeńskiej.

No ale ja tu gadu gadu o książkach, a mam breaking news, a mianowicie zaraz po Nowym Roku Mikołaj przedstawił mi - tadam, tadam - swoją dziewczynę!!! Miałam już pewne podejrzenia, bo imię Ewelina pojawiało się często w skąpych opowieściach Mikołaja o uczelni (zawsze trzeba z niego wszystko wydobywać jak węgiel na przodku), poza tym Mikołaj nabrał zwyczaju rozmawiania z kimś godzinami przez telefon lub inny czat, czego nigdy wcześniej nie robił (nie słyszałam z kim, bo miał tę osobę na słuchawkach). Tak więc mleko się wylało, dziewczyna bardzo miła i mieszka nawet w tej samej miejscowości, co my - ale nigdy wcześniej nasze drogi się nie przecięły. Cieszę się bardzo, niech im się szczęści i może wreszcie Mikołaj wyrwie się trochę z tego marazmu, w którym ostatnio tkwił.

sobota, 24 grudnia 2022

Wigilia

 


Dziś Wigilia... Na termometrze 7 stopni i leje deszcz. Lusia zjadła dziś 30 cm wstążki do prezentów i tylko przypadkiem zauważyłam, że kawałek wystaje jej z pyszczka. Udało się wszystko wyciągnąć i całe szczęście, bo o mały włos czekałby nas ostry dyżur weterynaryjny.

Święty Mikołaj, albo mówiąc z poznańska - Gwiazdor - podrzucił już paczki, jak widać. W tym roku jest u nas bardzo cicho i spokojnie, bo jesteśmy tylko we trójkę, ale chyba potrzeba nam takiego wyciszenia, bo ostatni miesiąc był trudny. Nic takiego w sumie się nie działo, ale te wczesne pobudki i wracanie do domu po ciemku trochę dało nam się we znaki. Pan Mąż spożywa na Wigilię homary w Zatoce Adeńskiej.

I pomyśleć, że ostatnia "normalna" Wigilia była 3 lata temu. Świat się mocno zmienił od roku 2019... czasami tęskni mi się za tamtymi czasami. Życzmy więc sobie, żeby w następną Wigilię moc powiedzieć, że jedyne zmiany to są te na lepsze!

niedziela, 20 listopada 2022

Listopadowe przyjemności

Wiele razy pisałam, że nie lubię listopada, zresztą cały ten okres od 11-go do Bożego Narodzenia jest ciężki do wytrzymania. Wpadłyśmy więc z koleżankami z pracy na pomysł, że w ramach rozjaśniania mroków listopadowej nocy pojedziemy sobie na weekend do spa. Żadna z nas nie bywa w spa regularnie i jakiś ekskluzywny ośrodek wprawiłby nas w zakłopotanie, toteż wybór padł na bardziej kameralne i bezpretensjonalne miejsce, które ma do tego przyjazne ceny. Tak więc - Laura Spa w Łagowie Lubuskim, cudowny malutki hotelik z balijskimi masażystkami. W pakiecie miałyśmy oprócz noclegu i posiłków masaż twarzy i dekoltu, peeling całego ciała i masaż balijski ciała. Oprócz tego pierwszego wieczoru spędziłyśmy dwie godziny w jacuzzi na dachu, pijąc prosecco i gadając do upadłego. 






Miałyśmy też czas na spacery po okolicy. Łagów jest pięknie położony między dwoma jeziorami, jest tam stary zamek joannitów z basztą i piękne szlaki spacerowe wzdłuż jezior. Sama miejscowość jest teraz bardzo senna, większość lokali jest zamknięta poza sezonem, ale trafiłyśmy na bardzo miłą kawiarnię artystyczną z wystawą obrazów lokalnego artysty. Poza tym wszystkie czynne restauracje (czyli dwie oprócz naszej w spa) serwują lokalne polskie wino. Pan Mąż i ja wpadliśmy już jakiś czas temu na wyśmienite wina z polskiej winnicy Saint Vincent, teraz dochodzi do eksploracji Winnica Łukasza.





 

Wymasowana i zrelaksowana wróciłam do domu i myślę, że taką mini wyprawę trzeba powtarzać co roku w takim sezonie. Ponadto mam drugą refleksję, że dobry masaż twarzy jest lepszy niż zabiegi inwazyjne! Chyba muszę poszukać jakiejś masażystki gdzieś tu u nas i pójść sobie choćby raz w miesiącu, bo efekt jest niesamowity.

Teraz pozostaje jeszcze 5 tygodni do świąt. Z nowości, wykonałam wreszcie zdecydowany krok i zapisałam się na zajęcia z włoskiego! Jestem w grupie 3-osobowej i uczy nas Włoch z Sycylii. Bardzo mi się podoba bycie znowu po drugiej stronie jako student, a nie nauczyciel :) Może następnym razem na wakacjach będę umiała już się porozumieć, a Sycylię mamy na liście od dawna, więc może obierzemy w przyszłym roku ten kierunek.

Tymczasem mamy pierwszy atak zimy i szczerze mówiąc, wolałabym, żeby tak zostało, bo jakoś przyjemniej widzieć biel za oknem, nawet za cenę porannego odśnieżania samochodu!



niedziela, 6 listopada 2022

Rozkopane

Wybraliśmy się dziś na pizzę do Forni Rossi, a przy okazji na krótki spacer po Poznaniu. Właściwie powinnam napisać, że po Rozkopanem, bo Poznań jest aktualnie rozkopany doszczętnie. Centrum praktycznie nie funkcjonuje, bo kopią na Rynku, w Alejach, na Fredry i na Niepodległości. Poza tym nie działa Pestka, remontują tramwaje na Kórnickiej, a ostatnio zaczęli grzebać na Kolejowej. Rynek aktualnie wygląda tak:

W ubiegły weekend byliśmy w Warszawie, na stand-upie Andrzeja Konopki, którego fanami jesteśmy od czasów Pożaru w Burdelu. Ma on ambiwalentne recenzje, ale nam się podoba i uśmialiśmy się po pachy. Później jednak przestało być nam do śmiechu, albowiem zatrzymaliśmy się na Pradze w hotelu Moxy i pod naszym pokojem do 5 rano trwała dyskoteka, spać się praktycznie nie dało. Pokoju też nam nie zmieniono, bo wszystkie pokoje były zajęte. Rankiem przepraszano nas mocno, ale nieprzespanej nocy nikt nam nie zrekompensuje i tak naprawdę dopiero po dwóch dniach doszliśmy do siebie.



Za to razem z Sister i jej koleżanką wybraliśmy się do Nieborowa i Arkadii. To już ostatnie jesienne piękne dni, a obydwa miejsca są niezwykle godne polecenia.




Powoli tegoroczne wyjazdy dobiegają końca, Pan Mąż zaraz ma statek i wróci pewnie w połowie stycznia. Ja w przyszłym tygodniu wybieram się jeszcze z koleżankami na weekend w spa (nie mogę się doczekać!), ale potem pewnie przez jakiś czas nie będę jeździć nigdzie. Wchodzimy w najgorszy okres roku, najkrótsze dni, paskudna pogoda. Zostanie odliczanie do świąt! 

poniedziałek, 24 października 2022

Rydze

Przed domem wyrosły nam grzyby. Żadna to pierwszyzna, maślaki wyrastają regularnie i jakiś czas temu było ich tyle, że starczyło nam dwojgu na obiad. Tym razem jednak te grzyby wyglądały inaczej i Pan Mąż nabrał podejrzeń, że mogą to być rydze! Nikt z nas nie zna się na rydzach, bo w żadnej z naszych rodzin rydzów nigdy nie zbierano. Pan Mąż zebrał więc kilka sztuk i pojechał do rzeczoznawcy w Sanepidzie. I faktycznie, okazało się, że to były rydze! Dziś wróciłam z pracy i Pan Mąż zaserwował mi na obiad rydze smażone na maśle :) Dobre, ale jak dla mnie efektu "wow" nie było (dla PM był).



Poza tym ciągle coś się dzieje, rok akademicki rozkręcił się na dobre. Mikołaj zadomawia się na uczelni i zmaga się z analizą matematyczną oraz algebrą liniową, cokolwiek to jest. Myślę, że póki co podoba mu się, chociaż ciężko znosi długie okienka w planie, których trochę ma.



Tydzień temu wybraliśmy się z Madzią na trzy dni do Berlina, bo obiecaliśmy jej jakiś czas temu taki wypad. Madzia zrobiła całą listę muzeów i miejsc, które chciałaby odwiedzić. Niestety nie udało się wejść do Reichstagu, bo akurat był zamknięty, ale za to zwiedziliśmy pałac Charlottenburg, Altes Museum z ekspozycją sztuki greckiej i rzymskiej, oraz dwa kompletne niewypały, czyli muzeum secesji, gdzie secesji nie było wcale, i muzeum sztuki nowoczesnej, gdzie nikt z nas nie zrozumiał nic z wystawy. Akurat odbywał się wtedy festiwal świateł i wieczorem przewalały się miastem potężne tłumy, ale udało nam się załapać na pokazy w Charlottenburgu, w pobliżu którego mieszkaliśmy, i to było całkiem fajne. 



Ostatniego dnia pojechaliśmy do Poczdamu, bo nigdy tam nie byliśmy, i okazał się takim cudnym miejscem, że mogę w ciemno rekomendować każdemu. Myślę, że Poczdam zasługuje na osobny wpis, jak się wreszcie pozbieram z chronologią.




W międzyczasie dokończyłam swoje badania i mam wszystkie wyniki idealne z wyjątkiem cukru, więc moja endo przepisała mi metforminę w leku Glucophage na uregulowanie glikemii. Jeszcze nie zaczęłam tego przyjmować, bo trochę się boję skutków ubocznych, ale myślę, że niestety ten moment się zbliża i trzeba będzie zacząć. Trochę mnie to pociesza, że przy okazji może trochę schudnę...

A to jest zdjęcie z krótkiego wypadu na groby do Słupska i do Ustki


Madzia była z koleżanką na koncercie The Cure w Łodzi i wróciła zachwycona. Ona bardzo lubi muzykę lat 80-tych, Kate Bush słuchała na długo przed tym, zanim znowu zaczęła być modna. Słucha też moich ukochanych Depeszów i mamy bilety na koncert w Warszawie w przyszłym roku. Żeby nie było jednak tak różowo, musieliśmy ostatnio przeprowadzić z nią rozmowę moralizującą, bo okazało się, że małoletnia popala w tajemnicy e-papierosy i to mnie martwi mocno, bo nie wiadomo, co w tym syfie jest, a uzależnić potrafi mocno i szybko. U nas w domu żadnych papierosów nie ma i tolerancji na to też nie będzie. Tak więc karuzela z 'atrakcjami' kręci się ciągle, a zapomniałam napisać, że w weekend jeszcze jedziemy z PM do Warszawy, bo mamy bilety do teatru. PM wyjeżdża około 8 listopada. Ciekawe, co też czeka nas zimą...


niedziela, 9 października 2022

Luźne sznurki

Mam ostatnio wrażenie, że trzymam w dłoniach całą masę różnych sznurków, z których większość jest luźnych i wyślizgujących się z rąk. Ciągle próbuję łapać te sznurki, a one wciąż uciekają i nic nie ogarniam. Sznurki to oczywiście te wszystkie sprawy, które jak zwykle gromadzą się w wielkich ilościach na początku roku akademickiego. Trzeba jak zwykle kontrolować sprawy domowe, a jednocześnie dochodzą sprawy zawodowe i po prostu jest tego wszystkiego za dużo, i zawsze coś zostaje niezrobione czy niezałatwione. A może już po prostu jest to związane z wiekiem, że różne rzeczy zajmują mi dużo więcej czasu niż kiedyś? Nie wiem, ale jest to bardzo niekomfortowe uczucie.


U mnie na uczelni jak zwykle bałagan, a zmiany są na porządku dziennym. Godzin znowu mam mnóstwo i wyrabiam w nadgodzinach drugie pensum, szaleństwo. Ludzie do pracy są potrzebni, ale po pierwsze nie ma pieniądze na nowe etaty, a po drugie, nawet jeśli znalazłyby się pieniądze, to warunki pracy na uczelni już dawno przestały być atrakcyjne. Po 20 latach pracy i przy drugim etacie zarabia się co prawda w miarę przyzwoicie, ale osoba przychodząca na podstawowy etat lektorski dostaje jakieś grosze, a pracy jest co niemiara, no i te 30-osobowe grupy... Dla porówniania, u Mikołaja na politechnice jest ich około 60 osób na roku, i mają 3 grupy językowe. My w tych samych warunkach mielibyśmy dwie.


Na politechnice zresztą wszystko jest jakoś lepiej zorganizowane, a może tylko tak mi się wydaje, bo patrzę na to z boku? W każdym razie, Mikołaj oswaja się z uczelnią, i mam nadzieję, że będzie zadowolony, ale w dzisiejszych czasach tak łatwo jest zmienić kierunek, że jeśli coś mu nie podejdzie, to spokojnie może startować ponownie w rekrutacji za rok.


Weekendu mam w ogóle bardzo mało, bo w piątek pracuję do 18.30, a w poniedziałek zaczynam wcześnie rano. W ubiegły piątek przyjechała Sister i wczoraj wybraliśmy się do Kórnika na spacer w arboretum. Póki co, październik jest dużo ładniejszy niż wrzesień, kto by pomyślał! Mamy jeszcze niewielkie plany wyjazdowe na ten miesiąc, jeśli tylko uda wyrwać się z kołowrotka ;)

sobota, 1 października 2022

Szestnastka

Wrzesień przeleciał w mgnieniu oka, a na blogu zapanowała cisza, bo jakoś nie miałam ostatnio natchnienia do pisania, a poza tym ciągle coś się działo. Początek października oznacza, że dziś świętuje Madzia i to już są jej szesnaste urodziny! Specjalnych obchodów solenizantka sobie nie życzyła, toteż w charakterze uroczystości zamówiliśmy na obiad sushi, potem było zdmuchnięcie świeczek na malutkim torciku, i to wszystko. W ramach prezentu, młoda dostała bilet na koncert The Cure w Łodzi, gdzie jedzie z koleżanką i jej rodzicami; brat natomiast sprezentował jej nową świeczkę Yankee Candle. 


Po powrocie z Włoch nie posiedzieliśmy długo w miejscu, bo wywiało nas na kolejną wycieczkę, tym razem w czeskie Karkonosze i do Karlovych Varów. Trzeba zrelaksować się, póki jeszcze na to jest czas, bo za chwilę i ja, i Mikołaj wpadniemy w tryby uniwersyteckie, a rok zapowiada się trudno. Zdjęcia w tym wpisie pochodzą z tej właśnie wycieczki, o której pewnie jeszcze napiszę (mam sporo tego zaległego pisania, bo jeszcze został Londyn, jeszcze Włochy, no i teraz kierunek Czechy...).

W ubiegłym tygodniu miałam okazję sprawdzić się jako tłumacz kabinowy :) Nigdy w życiu wcześniej tego nie robiłam poza krótkim epizodem na studiach; nie miałam też nigdy ciągot w tę stronę, ale zdarzyło się tak, że zadzwoniła do mnie moja szefowa i niemal z płaczem błagała mnie, żebym zgodziła się w trybie pilnym tłumaczyć prestiżową konferencję, bo organizatorzy ocknęli się dzień przed, że mają kilkunastu anglojęzycznych gości, a nie mają tłumacza. Musiałam niewątpliwie upaść na głowę, ale się zgodziłam, głównie chyba dlatego, że moja szefowa ma duży dar przekonywania, a tematyka konferencji jest na tyle mi bliska, że przynajmniej rozumiem, o czym jest mowa. Całe przekonywanie odbyło się dzień przed konferencją, o godzinie 18, więc to daje pewne pojęcie, jak bardzo szalone było to przedsięwzięcie! Ale jak zapewniała moja szefowa, wystarczy, że przetłumaczę co trzecie zdanie, tak aby szanowni goście nie czuli się zostawieni samym sobie.

Cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Dostałam program konferencji oraz tytuły prezentacji, i to by było na tyle. Przy okazji wyszło na jaw, że gościem honorowym otwierającym całe spotkanie jest mój dobry kolega, mąż mojej koleżanki ze studiów, robiący wielką karierę naukową w USA, toteż od razu poczułam się lepiej, a i w kuluarach mogłam serdecznie przywitać się z panem profesorem, przez co na pewno urosłam w oczach obecnych na miejscu moich studentów ;) Ale tak na serio, okazało się, że cały zestaw do tłumaczenia kabinowego jest niegotowy, więc musiałam poczekać, aż panowie podłączą mi wszystkie kabelki, i cały początek i oficjalna część przeleciały, więc tego nie musiałam tłumaczyć. Bardzo miła pani Monika z Biura Organizacji Konferencji wydrukowała mi slajdy do kolejnych prezentacji, więc mogłam się chociaż z grubsza przygotować, i w sumie poszło mi nienajgorzej jak na taką kompletną prowizorkę. Myślę, że udało mi się przetłumaczyć dobre 80%, więc na pewno dużo więcej niż co trzecie zdanie. Piszę teraz o tym bardzo lekko, ale ze stresu nie spałam pół nocy, i na pewno nie będę chciała powtarzać tego doświadczenia, no ale co zaplusowałam u szefowej, to moje, a i jakieś dodatkowe pieniądze powinny za to wpaść. No i spotkałam kolegę! Tymczasem jego żona, a moja koleżanka, walczy na Florydzie ze skutkami huraganu, na szczęście oni mieszkają w środku półwyspu i nie byli aż tak bardzo dotknięci jego skutkami.


sobota, 17 września 2022

Powrót

Od środy jesteśmy w domu, po zawrotnym tygodniu we Włoszech. Przywieźliśmy ze sobą mnóstwo wrażeń i jakiegoś wirusa, z którym walczymy już kolejny dzień. Wczoraj było najgorzej, obydwoje cały dzień spędziliśmy leżąc na kanapie, walcząc z bólem żołądka i osłabieniem. Mikołaj kupił nam w aptece test na covid, ale wyszło negatywnie na szczęście, więc pewnie to jakiś inne świństwo, podłapane w podróży. Dziś jest już prawie normalnie, przynajmniej można zjeść zwykły posiłek i pokręcić się wokół spraw domowych, ale żadnych energiczniejszych czynności jeszcze bym się nie podjęła.

Widok z Sorrento na Wezuwiusz

Podsumowując wyjazd, było baaaardzo intensywnie! Codziennie robiliśmy sobie jakieś wycieczki, żeby obejrzeć jak najwięcej ciekawych miejsc. Podróż bez młodzieży ma ten plus, że nie trzeba się ograniczać tym, co lubią oni. Nie ma marudzenia, że nudno, że za gorąco, że znowu pijemy wino, itd. Myślę zresztą, że ten akurat rejon Włoch jest średnio ciekawy dla młodzieży, chyba że rzeczona młodzież jest bardzo rozrywkowa i lubi imprezy (nasza nie lubi). Zwiedzanie było dość męczące, głównie z powodu upału. Tam było codziennie 30 stopni, więc wracając do Polski, przeżyliśmy niejaki szok temperaturowy.

Capri

Myślę, że na początek wystarczy krótkie podsumowanie w punktach, bo wrażeń jest tyle, że starczy na co najmniej kilka wpisów:

1. Ludzi wszędzie tłumy nieprzebrane, to chyba przeszkadzało mi bardziej niż upał, bo ciężko się poruszać w takiej ciżbie. Chyba odreagowują pandemię... Najwięcej Amerykanów, Brytyjczyków (mialam wrażenie, że w dzień śmierci Królowej wszyscy upili się na smutno), byli też Francuzi i Niemcy.

Zachód słońca na Cap de Sorrento

2. Kąpielowo i plażowo, ten rejon jest słaby, bo plaże są skaliste lub kamieniste i bardzo niewielkie. W Sorrento są wybudowane takie jakby mola, na których stoją parasole i leżaki. Jest też kawałek plaży piaszczystej, może z 50 m długości, szerokości na dwa rzędy leżaków. Za dwa leżaki i parasol trzeba oczywiście zapłacić, niezależnie czy za pół dnia, czy za godzinę, jedyne 50 euro... Na Capri jeszcze lepiej, 80 euro za zestaw. Raz się szarpnęlismy, bo mieliśmy jeden dzień wypoczynkowy, a na Capri poszliśmy na tzw plażę dla ubogich (tzw, bo ubogich tam raczej nie ma), niewielki fragment kamienistej ziemi.

Tak wygląda plaża w Sorrento

Plaża "dla ubogich" na Capri

Ta sama plaża, widziana z boku... wygląda dużo lepiej. Woda naprawdę miała taki kolor, obłęd! 


3. Czas jest w Kampanii pojęciem bardzo płynnym. Pociągi nie odjeżdżają o wyznaczonej godzinie, tylko wtedy, kiedy im wygodnie. Nie zawsze jadą też stałą trasą, tylko czasami objazdem, i nigdy nie wiadomo, którędy pojadą. Autobus miejski w Sorrento jeździ bez rozkładu, trzeba stanąć na przystanku i czekać, kiedyś w końcu przyjedzie...

Ulica w Pompejach. Wystające kamienie to przejście dla pieszych, bo ulicą płynęły nieczystości.

4. Zobaczyć Neapol i umrzeć, to cytat bodajże  Goethego, ale chyba już nieaktualny. Tak brudnego i zaśmieconego miasta nie widziałam w życiu swoim, a i tak Pan Mąż nie zaprowadzał mnie w najgorsze miejsca. Mimo wszystko, ma ten Neapol jakiś swój urok, może dlatego, że niczego nie udaje, jest po prostu brudasem świadomym swojego brudu, ale nadal spod tego brudu prześwitują miejsca malownicze i urokliwe. Ma to wszystko razem jakiś dziwny wdzięk.

Neapol -Dzielnica Hiszpańska

5. Wybrzeże Amalfi - moim zdaniem przereklamowane, natomiast jeśli kiedyś będę bogata jak Bill Gates, będę mieszkać na Capri. Tam jest przepięknie (i czysto!), ale drogo jak cholera.

Positano

Krater Wezuwiusza

Widok na Neapol z Wesuwiusza

6. Wrażenie z cyklu must-see: wejscie na Wezuwiusz i zajrzenie do wnętrza krateru, oraz widok na Zatokę Neapolitańską, coś pięknego.

7. Kulinarnie, tym razem wielkich zachwytów nie było. Byliśmy w jednej bardzo dobrej restauracji rybnej. Pizza neapolitańska jest równie dobra w Poznaniu w Forni Rossi, a przy okazji udało nam się zjeść najgorszą pizzę w życiu i to w polecanej przez Lonely Planet jadłodajni DaFranco w Sorrento. Za to wino jest zacne, głównie Lacryma Christi, odkryliśmy również bardzo miły likier melonowy (meloncello). Okolice Sorrento słyną z limoncello, ale my tego akurat nie lubimy. Pan Mąż delektował się sokiem z sorrentyńskich cytryn, tam wyciskają go w barach na poczekaniu i jest dużo słodszy od soku ze zwykłych cytryn, można pić bez wykrzywiania buzi. I oczywiście nie można nie wspomnieć o mozzarelli da Buffalo i burracie, które właśnie z okolic Neapolu pochodzą. 

Mega wielkie cytryny na Capri

Sfogliatella z nadzieniem z ricotty w Cafe Gambrinus w Neapolu


niedziela, 4 września 2022

Wrześniowo

Kiedy jedno z dzieci zaczyna studia i nagle ma wolny wrzesień, zdumiewająco zmienia się dynamika całej rodziny. Owszem, zaczął się rok szkolny, ale przez to, że do szkoły chodzi tylko Madzia, jest to dużo mniej odczuwalne. Fakt, że jeszcze nie zdążyliśmy zaznać tych wątpliwych rozkoszy, bo na razie Madzia była w szkole tylko w czwartek na rozpoczęciu roku, bo w piątek mieli obchody jubileuszu szkoły i lekcji nie było. Cała zabawa zacznie się więc od jutra. Siatka godzin jest bezlitosna, 35 lekcji,  3 razy w tygodniu na 8 i lekcje do 15. Mam nadzieję, że jakoś to Madzia przeżyje. Ma w tygodniu 6 razy polski, 4 angielskie, 3 rosyjskie i 3 historie, a reszta to tak zwane wszystko zusammen do kupy.

Dzisiejsza wycieczka w okolice Zaniemyśla... Jezioro o nazwie Jeziory Wielkie

Tymczasem Pan Mąż wrócił z wojaży, ale  too nie koniec, szykujemy się na nasz wspólny wojaż, wybieramy się albowiem tylko we dwoje. Do Sorrento. Na tydzień!!! Młodzież zostaje sama i musi sobie dać radę, ale w to akurat nie wątpię. Do tej pory starałam się powstrzymywać i nie cieszyć na zapas, bo tyle rzeczy mogło pójść nie tak, ale odpukać, wydaje się, że wszystko się uda. Tak więc przed nami Neapol, Pompeje, Wezuwiusz, Sorrento, Amalfi, Capri... Będzie pięknie!

W domu póki co piękny słoneczny wrzesień, robimy wycieczki piesze i rowerowe, i oby taka pogoda potrwała jak najdłużej. 

A to kolejna wycieczka do Rogalina i kolejne spotkanie z owcami.



Filip na wieczornym spacerku. Za Filipem opadłe brzoskwinie...susza.