wtorek, 30 lipca 2019

Warszawsko

Wczoraj wieczorem wróciłam z Warszawy... i jednak nie ma to jak w domu. Sister - nie obrażaj się ;) no niestety, starość nie radość i bardzo odczuwam brak własnego łóżka oraz poduszki ;)
Udało mi się jednak dość szybko wrócić, bo i rekonwalescentka szybko się pozbierała do tzw. kupy. Właściwie oprócz zakazu dźwigania, może robić prawie wszystko i w dniu wypisu ze szpitala poszłyśmy nawet na spacer. Dużo tych spacerów nie zrobiłam, chociaż miałam w planach i bulwary, i Stare Miasto, i na Żoliborz chciałam pojechać (bo nigdy tam nie byłam), ale udało się tylko skoczyć na Powązki, które miałam niedaleko. Wyszły właściwie dwa spacery, bo koniecznie chciałam znaleźć kwatery powstańcze, a nie wiedziałam, że one znajdują się na Powązkach Wojskowych, dwa przystanki dalej, i pojechałyśmy tam następnego dnia.
Pogodowo, trafiłam na upał z przerwami na burze, więc też niezbyt szczęśliwie.







Przyjechałam wczoraj wieczorem. Młodzież dała sobie radę bardzo dobrze, zostawili tylko lekki bałagan w zlewie kuchennym, ale poza tym nie było się do czego przyczepić :)

piątek, 26 lipca 2019

Koncert

Novembre, miałaś rację :) Koncert był czadowy! Wszystko udało nam się gładko, dojechaliśmy na Śląsk zgodnie z planem, odebraliśmy bilet w kasie, dotarliśmy do hotelu i nawet zostało nam sporo czasu na obiad na gliwickim rynku (przy okazji dokonałam kulinarnego odkrycia - zapiekanki na bazie kaszy - dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?). I wreszcie przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Nie zawiedliśmy się :) Byliśmy z Panem Mężem kilka lat temu na koncercie Rammsteina w Gdańsku, ale to była zamknięta hala, zimą, i pirotechnika siłą rzeczy musiała być trochę ograniczona. Teraz za to dali czadu!!! No i było głooooośno... jeszcze wczoraj dzwoniło mi w uszach. Madzia była przeszczęśliwa. Dawno nie widziałam jej takiej zachwyconej! Mikołaj jakoś przeżył ten hałas i nawet nie narzekał.
Jedyny problem spotkał nas po koncercie, bo musieliśmy przez godzinę czekać na parkingu, aż zaczną nas wypuszczać, i spać poszliśmy dopiero przed drugą w nocy. Ale i tak nikt z nas prędzej by nie zasnął po takich wrażeniach!
Swoją drogą, co muzyka potrafi zrobić z ludźmi... gdzie indziej w Polsce można usłyszeć cały stadion skandujący "Deutschland"? ;)






Teraz mam dwa i pół dnia w domu, a potem mam kolejny wyjazd, tym razem sama jadę do Warszawy, bo muszę pomóc Sister pozbierać się po operacji. Dzieci zostaną same na gospodarstwie. Mam nadzieję, że Sister szybko się pozbiera, bo jak zwykle wszystko dzieje się naraz. Mam urodzaj jeżyn, które trzeba na bieżąco przerabiać, a za tydzień wraca Pan Mąż. 



wtorek, 23 lipca 2019

Jutro...

...wybieramy się na Śląsk na koncert Rammsteina i z tej okazji już od kilku dni trafia mnie ciężka cholera.
W planach było pięknie, kupiłam 3 bilety - dla Pana Męża, Madzi i siebie na doczepkę. Mikołaja takie imprezy raczej nie interesowały (wtedy). Od razu też zabukowałam mieszkanie. Koncert jest w Chorzowie, a mieszkanie miałam w Katowicach, ale tylko 7 km od stadionu, więc na upartego i na nogach by się wróciło.
Pierwsza wtopa nastąpiła, kiedy okazało się, że Pan Mąż nie da rady wrócić na termin koncertu, a bilety są imienne, więc odsprzedać ciężko, a dla innej osoby trzeba zmienić bilet, do czego wiedzie bardzo skomplikowana procedura. No ale ok, damy radę.
Druga wtopa - w maju okazało się, że nie mam tego mieszkania! Dostałam jakiegoś dziwacznego maila pisanego po angielsku w formie "kali być, kali mieć". Brzmiało to, jakby ktoś z jakiegoś afrykańskiego kraju (bez obrazy) naciągał mnie na pieniądze, bo w treści było, że albo natychmiast wpłacę 100zł na podane konto, albo rezerwacja mi przepada. Zgłosiłam to do Bookingu, ale na drugi dzień okazało się, że mail był autentyczny i rezerwacja faktycznie przepada...
Doszłam do wniosku, że gość musiał się zorientować, że odbywa się duży koncert i po prostu wynajął mieszkanie drugi raz za podwójną cenę, bo szybkie spojrzenie na Booking ujawniło, że wolnych hoteli już nie ma, są jedynie mieszkania za jakieś astronomiczne kwoty (np. za 1500 peelenów za noc). Zarezerwowałam więc hotel w Gliwicach, 25 km od stadionu, bo tylko taki przyzwoity znalazłam. Cena wyszła podwójna, ale Booking dał zniżkę, więc chociaż tyle. Doszedł mi jeszcze koszt parkingu przy stadionie, bo teraz muszę poruszać się samochodem (bosko).
No i wreszcie kwestia przebukowania biletu, bo Mikołaj wyraził chęć udziału w imprezie. Zupełnie nie wiem, co mu się stało, bo on muzyki specjalnie nie słucha i nie lubi, jak jest głośno, no ale ok, chce - niech jedzie.
Za zmianę biletu jest oczywiście dodatkowa opłata! 50 zł!
Wczoraj dostałam maila z informacją, że bilet mam odebrać w kasie przed koncertem, ale muszę być wcześniej, bo mogą być kolejki. A ze sobą mam mieć:
- oświadczenie o zmianie danych osobowych
- potwierdzenie zakupu biletów
- ksero dowodu
- potwierdzenie płatności za zmianę.
Wariactwo! Szkoda, że jeszcze numeru buta nie chcą, albo ostatnich wyników z laboratorium!
Dziś przyszedł kolejny mail, a w nim informacja, że Chorzów będzie totalnie pozamykany dla ruchu przez cały dzień. Mam ten parking, ale tam mogę tylko raz wjechać i nie mogę wyjeżdżać. Hotel w Gliwicach... i to wszystko robi się cokolwiek skomplikowane. Nie wiem, jak mam się rozmieścić w czasie, żeby ze wszystkim zdążyć; boję się korków na A4; a już na jakiś obiad to zupełnie nie mam pojęcia, czy uda nam się dotrzeć, nie wspominając już o odbiorze tego biletu. Mam nadzieję, że chociaż koncert będzie fajny...

czwartek, 18 lipca 2019

Bunkry

Ponieważ Madzia już dość dawno suszyła mi głowę o jakieś ciekawe muzeum związane z II wojną światową, dziś wybraliśmy się na wycieczkę na MRU, czyli Międzyrzecki Rejon Umocniony. Już dość dawno chciałam tam pojechać, ale jakoś nigdy się nie złożyło, a w końcu to tylko 100 km z lekką górką od nas, w dodatku drogami szybkiego ruchu.
W sumie to nigdy o tych fortyfikacjach nie słyszałam aż do kilku lat wstecz, kiedy przeczytałam artykuł chyba w Polityce o zimujących tam nietoperzach. W mojej rodzinnej części Polski mówiło się o II wojnie światowej raczej w kontekście partyzantów niż jakimkolwiek innym (w szkole śpiewaliśmy nawet piosenki partyzanckie...). Ciekawe, że w 1986 roku byłam przez 2 tygodnie na koloniach w Międzyrzeczu i mieliśmy sporo wycieczek, ale do bunkrów nie pojechaliśmy. Przewodniczka mówiła dziś, że aż do lat 90-tych bunkry były otwarte i ogólnie dostępne; urządzano tam nawet Sylwestry, wesela i inne imprezy; potem zdarzyło się kilka wypadków śmiertelnych, a jeszcze potem komuś przyszło do głowy, że można by na tym zarobić, i bunkry zamknięto.
Wycieczka rozpoczyna się w miejscowości Pniewo. Do wyboru są trasy: krótka (godzinna) i długa (2,5 godziny), my wybraliśmy długą. Można też zamówić trasy ekstremalne, wtedy chodzi się po bunkrach dowolnie długo, oczywiście z przewodnikiem.
Na początek natknęliśmy się na umocnienia zwane zębami smoka. Ciągnęły się one pierwotnie na odcinku 12 km! Czołg musiał najpierw wjechać na wał ziemny, potem wykopany był głęboki rów, a potem te zęby, nie do sforsowania.



Do środka wchodzi się przy wieżyczkach strzelniczych, które są na zdjęciach poniżej. Zaprojektowany system wentylacji działa po 80 latach! W środku powietrze jest świeże, a nawet czuć lekki przeciąg. Schodami idzie się około 30 metrów w dół, wind nie zdążyli dokończyć. Na zewnątrz wychodzi się w podobnym miejscu, tylko o kilometr dalej. Na dole jest dość chłodno - stała temperatura około 10 stopni - więc trzeba mieć ze sobą bluzę, a także latarki, bo nie wszędzie jest światło.




Główny korytarz podziemny ma ponad 30 km długości i liczne odnogi. Cały łańcuch miał na celu zatrzymanie wojsk maszerujących na Berlin i gdyby Niemcom udało się to skończyć i wyposażyć, to II wojna mogłaby zakończyć się zupełnie inaczej! Przewodniczka opowiadała, że do budowy tego ściągnięto najlepszych robotników z całych Niemiec. Płacono im hojnie, bo byli również zobowiązani do zachowania tajemnicy, ale chyba mieli dużą motywację, bo zachowane budowle to około 1/3 planowanej całości, a zbudowano to w ciągu zaledwie 3 lat (całość planowano wybudować przez 20 lat).








Środkiem głównego korytarza jeździł pociąg, zatrzymując się na kilku "dworcach" przy głównych jednostkach. Pod ziemią miały być kwatery żołnierzy, magazyny amunicji, kuchnia, szpital.
Po wojnie część umocnień wysadzono, wyposażenie zostało rozkradzione, ale potem władze polskie uprzątnęły korytarze i planowano tam umieścić schrony, kto miał jednak chronić się na ziemi lubuskiej? - toż to prawie Niemcy. Tak więc plany zarzucono i bunkry zostały puste.



Ilość pieniędzy, jaką w to włożono, musiała być ogromna, zresztą w budowę zaangażowane były takie firmy, jak Siemens, Bosch i Krupp. Źle na tym chyba nie wyszli...
Po wyjściu z bunkrów, można wrócić na miejsce zbiórki wozem opancerzonym (za dodatkową opłatą), ale woleliśmy przejść się pieszo, bo denerwowały nas trochę rozwrzeszczane dzieci, a poza tym widoki były bardzo piękne...



Potem zaplanowałam postój w Łagowie, które pamiętałam sprzed 20 lat jako bardzo ładne miasteczko, ale jak to bywa ze wspomnieniami, często są piękne tylko w pamięci, a w rzeczywistości już nie bardzo. Łagów jest bardzo pięknie położony - między dwoma jeziorami, i turystów też jest sporo, ale ogólny klimat jest raczej tandetno-januszowo-polski, i nawet specjalnie nie było gdzie obiadu zjeść, bo restauracja w zamku była zamknięta, a inne przybytki jakoś nam się nie podobały. Tak więc przeszliśmy się (15 minut z jednego końca miejscowości na drugi) i wróciliśmy do domu.



Madzi wycieczka bardzo się podobała, ale była niepocieszona, bo nie kupiła pamiątki. Czekając na przewodnika, siedzieliśmy na ławkach koło straganu z militariami i Madzi wpadła w oko wojskowa kurtka. Niezbyt byłam chętna do kupowania, ale okazało się, że kurtka kosztuje całe... 20zł!! Ale ponieważ nie było już czasu, zostawiłyśmy to na "po wycieczce", i oczywiście okazało się, że stragan został już zamknięty.
Trzeba będzie więc kiedyś pojechać jeszcze raz, ale zimą, bo nietoperzy nie było, teraz latem mają dużo do roboty na zewnątrz.

wtorek, 16 lipca 2019

Mamy to!

Udało się! Mikołaj dostał się do klasy pierwszego wyboru!
Bardzo się cieszę. Wiedziałam co prawda, że z jego punktami przyjmą go prawie wszędzie, no ale mimo wszystko odczuwałam stres. Chyba bardziej niż Mikołaj, bo dzisiaj obudziłam się dużo wcześniej niż zwykle i moją pierwszą myślą było: "Czy już są wyniki?", a Mikołaj spał sobie spokojnie do momentu, aż go obudziłam o 9.
Kiedy tylko wyniki pojawiły się w systemie, pognaliśmy złożyć resztę papierów i teraz mogę śmiało mówić, że mam w domu ucznia najlepszego liceum w mieście!
Poznaliśmy też wychowawczynię, jest młodą nauczycielką matematyki, ale jak słyszę, bardzo jest lubiana wśród uczniów i jako matematyk też jest ceniona, co mnie bardzo cieszy. Klasa jeszcze może się zmienić, ale póki co na 28 osób jest 7 dziewczyn, reszta to sami faceci, no jak to w mat-fizie!
Mikołajowi zwarzył się trochę humor dopiero, kiedy okazało się, że nikt więcej z jego kolegów nie dostał się do tej samej szkoły. Miał nadzieję, że chociaż w równoległej klasie ktoś znajomy będzie, ale nie ma nikogo. Jemu dość trudno jest zawierać nowe znajomości, ale mam nadzieję, że klasa skrzyknie się na facebooku i trochę się zintegruje przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Tak więc my możemy się tylko cieszyć i wreszcie można w pełni rozkoszować się wakacjami!
Szkoda, że innym tak dobrze nie poszło. Z kolegów Mikołaja, żaden nie dostał się do szkoły pierwszego wyboru, jeden z nich spadł nawet do szkoły czwartego wyboru, ale z tego, co słyszę w mediach, trzeba być zadowolonym z tego, że dostali się w ogóle gdziekolwiek, bo prawie 3,5 tysiąca dzieciaków nie dostało się do ŻADNEJ szkoły... To musi być dopiero stres!

czwartek, 11 lipca 2019

Bardzo nieoficjalnie...

...dowiedziałam się, że Mikołaj dostał się do wybranej szkoły!
Nie wiem jednak, jak z wybraną klasą, bo podobno wciąż dochodzą dzieci z poprawionymi wynikami egzaminów (z odwołań) i cała lista jest wciąż mocno płynna.
Oficjalne wyniki we wtorek i mam nadzieję, że mój tajny informator się nie myli!

środa, 10 lipca 2019

Medycznie

Byłam dziś u lekarza z moimi wynikami, i rzeczywiście nie jest źle, a nawet pojawiła się pewna poprawa, jeżeli chodzi o cukier na czczo. Nadal jest wysoki, ale mieści się w normie, a wcześniej przez kilka miesięcy był lekko nad kreską. Ponieważ jednak i krzywa cukrowa, i insulinowa są dobre, nie muszę na razie brać żadnych leków.
Fakt, że od ostatniego badania i z tą krzywą w perspektywie, bardziej pilnowałam się z dietą, i taka też była konkluzja mojej lekarki, czyli wniosek jest jeden - do końca życia na diecie!!! :(
Ona uważa, że jeśli chce się schudnąć, to trzeba przede wszystkim pilnować jedzenia, sport może oczywiście dać korzyści dodatkowe w postaci wzmocnienia mięśni i ogólnej wydolności, ale samym sportem i brakiem zmian w diecie schudnąć nie da rady (w naszym wieku, czyli 40+).
Temat diety zostawiam sobie jeszcze do przerobienia, bo w sumie nie bardzo wiem, co bym mogła jeszcze zmienić. Fast foodów nie jadam, lubię warzywa i dużo ich jem, pieczywo jem z reguły tylko na śniadanie i jest to tylko chleb na zakwasie, który sama piekę, bo sklepowy mi szkodzi. Słodycze jadam, no ale na litość boską, nie w ilościach hurtowych, jedno Rafaello dziennie do kawy lub kawałek świeżo upieczonego ciasta - to może raz w tygodniu, bo częściej nie piekę, ale może teraz i to już jest za dużo?
Teraz latem, jest mi i tak dużo łatwiej, bo mam dużo czasu, jem bardziej regularnie, to raz, a dwa, są świeże warzywa. W okresie jesienno-zimowym i w roku szkolnym jest to większe wyzwanie.
Wszystkie wyniki mam powtórzyć za 6 miesięcy i zobaczymy, czy będzie znowu jakaś zmiana, a tymczasem muszę jeszcze raz pójść do dietetyka i mam nadzieję, że nie będzie to taka porażka jak ostatnim razem.

Zmieniając temat, Madzia jest na obozie i chyba dostaje w kość, bo nawet smsów nie przysyła, a u Mikołaja mieszka kolega i chodzą razem na te zajęcia z programowania. To znaczy, byli w poniedziałek i wczoraj, a dziś będąc w drodze dostali wiadomość, że zajęcia są odwołane, bo lokal zalany. Najpierw myśleliśmy, że to przez deszcz, bo akurat padał, ale później się okazało, że pękła jakaś rura. Jutro zajęć też nie będzie i albo pieniądze nam zwrócą, albo odbędzie się to w innym terminie, co nie do końca mi pasuje, bo mam już inne plany. Szkoda, bo się to chłopakom podobało i zaczęli uczyć się nowych rzeczy.
W tak zwanym międzyczasie porządkuję kolejne zakamarki. Z mojego biurka wyszły cztery worki makulatury, a z garderoby dwa worki rzeczy do wydania. Ubrania po Mikołaju opchnęłam na lokalnej grupie za czekoladę i żelki. Udało mi się też oddać stary plecak Madzi (stary, ale w dobrym stanie, tylko z jedną zasadniczą wadą... - był różowy). W planach mam jeszcze solidne sprzątnięcie kuchni, muszę opróżnić i wyczyścić w środku wszystkie szafki, ale nie mogę się do tego zabrać, bo ciągle coś się dzieje. Niby wakacje, ale codziennie coś, a jak nie mam całego wolnego dnia na takie duże roboty, to jakoś brak mi natchnienia...
A taki bukiet powstał z moich kwiatków ogródkowych.



piątek, 5 lipca 2019

ZOO i inne

Zaproponowałam młodzieży wycieczkę do ZOO i ku mojemu zdziwieniu młodzież była nawet chętna. Dawno nie byliśmy w ZOO, i pewnie po tej wycieczce długo już nie będziemy, bo to, co było atrakcyjne dla kilkulatków, na młodzieży nie robi już wrażenia, a ponadto ciągle pytali: czemu te dzieci tak wrzeszczą? czemu one tak biegają i wpadają pod nogi? itp. O tym, że jeszcze parę lat temu sami tacy byli, już nie pamiętają...
Teraz jest tak:
Ja: O, słoń posypuje się piaskiem!
Oni: Yhyyy...
Ja: Zobaczcie, wielbłądzica karmi wielbłądziątko!
Oni: Noooo... 
Brzmi, jakby byli tam za karę, no ale sami się zgodzili! Do niczego nikogo nie zmuszałam!
Pewne poruszenie zauważyłam dopiero przy pawilonach z owadami. Jednakowoż trudno nie być poruszonym na widok pająka ptasznika :)
Swoją drogą, po długim czasie, kiedy nie byliśmy w ZOO, zaszły tam pewne zmiany. Ostatnim razem był już wybieg dla niedźwiedzi, ale teraz jest jeszcze jeden, na którym mieszka miś Baloo, odebrany z cyrku. Strasznie mi żal było tego niedźwiedzia, wyglądał jakby był niespełna rozumu, co chyba jest zrozumiałe po takich przeżyciach... Ale chociaż może dożyć swoich dni w komfortowych warunkach. Są też wilki, a także lisy zabrane z fermy. Oraz lewki z nielegalnej hodowli. Dobrze, że nasze ZOO zajmuje się takimi biedakami, ale przy którymś kolejnym wybiegu naszła mnie refleksja, że niestety największym bydlakiem w przyrodzie jest CZŁOWIEK. Nawiasem mówiąc, w ubiegłym roku w naszym ZOO zdechły dwie żyrafy, nakarmione przez zwiedzających czymś, co im zaszkodziło...

To jest ta karmiąca wielbłądzica.

Niedźwiedzica Cisna, wychowana od maleńkości w naszym ZOO. Można o tym przeczytać tutaj. A tutaj historia misia Baloo, tylko jak ktoś jest wrażliwy na los zwierząt, to nie czytać.


Na poniższym zdjęciu, najważniejsza informacja jest małym drukiem! Popieram w całej rozciągłości!


Pogoda ostatnio bardziej przyjazna, dzisiaj nawet lekko pada! W poniedziałek Madzia jedzie na swój obóz i wygląda na to, że musimy zapakować ciepłe bluzy i długie spodnie, bo wieczory są dosyć chłodne. Dziś też musimy odstawić na miejsce zbiórki rower, bo każdy uczestnik musi mieć swój i one jadą osobnym transportem. 
Wczoraj natomiast robiłam krzywą cukrową i jest to koszmarne badanie. Cały dzień było mi niedobrze i czułam smak tej wody z glukozą. Mam już wyniki i na szczęście nie są złe, mam wysoki poziom startowy - w górnej granicy normy, lub lekko poza - ale cała krzywa mieści się w normie. Insulina w porządku. Ciekawe, co na to moja lekarka, wizytę mam w kolejnym tygodniu.

poniedziałek, 1 lipca 2019

Wakacyjnie

Wakacje w domu też mają swoje dobre strony, lubię spędzać czas u siebie :)
W tym roku początek wakacji spędzamy stacjonarnie, bo raz, że wspólny wyjazd mamy zaplanowany dopiero na drugą połowę sierpnia, a dwa, że nie mam komu zostawić kotów, jeśli chciałabym pojechać gdzieś z dzieciakami na kilka dni. Na dłużej przyjeżdża moja mama, ale nie będę jej co chwila ciągać na te 400 km. Madzia jedzie za tydzień na obóz sportowy, a Mikołaj nie jedzie nigdzie w tym roku, ale zapisał się z kolegą na zajęcia z programowania.
Póki co, leniuchujemy... Madzia bardzo dużo śpi, twierdząc, że odsypia całoroczne poranne wstawanie. Przy czym nie siedzi po nocach, ja chodzę spać później niż ona i jak idę do siebie, to ona już śpi. Mikołaj czeka na wyniki rekrutacji i chwilowo nie robi nic specjalnego, bo koledzy mu się rozjechali. Mamy w planach kilka wycieczek jednodniowych, plus jedna z nocowaniem, bo mam bilety na Rammsteina, na który to właściwie miał jechać z Madzią Pan Mąż, a ja na doczepkę, ale ponieważ zmienił się rozkład jazdy, muszę to ogarnąć sama. Nawiasem mówiąc, bilety są imienne i jest to dość kłopotliwe, żeby zmienić na inne imię... (a do tego 50 zł extra płatne!!!).
Co do operacji Filipa, zdecydowałam, że przełożę ją jednak na wrzesień, bo on póki co funkcjonuje bardzo dobrze, a ja boję się odrobinę powikłań pooperacyjnych w tych temperaturach... Poza tym nie chciałabym zostawiać babci kota z problemem, a tak naprawdę nie mam pewności, czy ta operacja w ogóle się powiedzie. Może być tak, że zaniosę do kliniki kota w dobrym stanie i już go stamtąd nie odbiorę. Ciężka decyzja!
Dużo czytam i dla odmiany jestem w tzw. literaturze kobiecej. Wciągnęłam się w Lucindę Riley i przeczytałam wszystko, teraz napoczynam Santę Montefiore, a wczoraj wieczorem otworzyłam "Służące do wszystkiego" i przeczytałam od razu połowę, nie mogąc się oderwać. Serialowo, odcinek po odcinku leci "Milczący świadek", jestem już na 16 sezonie z 22 (zaczęłam dobry rok temu jako dodatek do prasowania i wkręciłam się).
W ogrodzie posucha, zamiast trawy mam step. Kupiłyśmy z Madzią nadmuchiwany basen i młodzież pluska się, jakby miała nie naście, a po 7 lat. Porzeczki zdążyliśmy oberwać i przerobić, agrest opadł z krzaka cały, zanim zdążył dojrzeć, ale za to znowu zapowiada się obfitość jeżyn. I po raz pierwszy od kilku lat zakwitła mi juka :) Poniżej jeszcze moje drzewko figowe, o którym pisałam ostatnio.