poniedziałek, 17 lutego 2020

Urodziny i Trójmiasto

No i pyk, znowu jestem o rok starsza. W sumie to wolałabym zapomnieć o tym, że mam te urodziny, ale ponieważ w naszej rodzinie nie świętuje się specjalnie imienin, to w urodziny wypada ten dzień, kiedy wszyscy składają życzenia i niestety nie da się o tej dacie zapomnieć. Wirus trzymał się nas mocno i przez chwilę nie byliśmy pewni, czy w ogóle uda nam się gdziekolwiek wyjść, ale jakoś się udało. Sushi niestety nie wypaliło, bo w naszym ulubionym miejscu nie było wolnych stolików (!!?? - o co chodzi z tym brakiem miejsc wszędzie??), poszliśmy więc do Suszonych Pomidorów na pizzę, co najbardziej ucieszyło Mikołaja. Potem w domu kawa i tort. W prezencie dostałam nową torbę na książki.


Cały czas mieliśmy w planach wyprawę do Trójmiasta, która wisiała na włosku z powodu wyżej wspomnianego wirusa. Na szczęście hotel mogliśmy odwołać do ostatniej chwili, tak więc dopiero w piątek rano podjęta została decyzja, że jest lepiej na tyle, że można jechać. Młodzież tym razem została jednak w domu, a raczej w szkole. Mikołaj udawał się po szkole do kolegi, a Madzia miała wrócić do domu i przejąć dowodzenie.
My tymczasem zaczęliśmy od plaży w Sopocie. Pogoda w piątek nad morzem była przepiękna, a po drodze w okolicach Torunia padał deszcz ze śniegiem!



Z Sopotu pojechaliśmy do Gdyni Orłowa, na kolejne molo i klif, a poza tym mieliśmy tam zaplanowany obiad w Tawernie Orłowskiej (polecam na rybę i owoce morza).





Kiedy byliśmy w trakcie spożywania tego cudownego posiłku powyżej, zadzwoniła Madzia z informacją, że właśnie przyjechała do domu i okazało się, że... zapomniała kluczy i nie może wejść. Najlepsze w tym było to, że zanim wyszliśmy rano z domu, Pan Mąż pytał ją, czy na pewno wszystko ma, padło też pytanie o klucze i odpowiedź była twierdząca, tak tato, mam klucze. Najlepsze jest to, że ona zawsze te klucze ma przy sobie, bo często wraca sama do domu i nigdy jeszcze taka wpadka jej się nie zdarzyła. A tu proszę, my 300 km od domu, a ona stoi przed furtką i nie może wejść. Mikołaj był w Poznaniu u kolegi i miał tam nocować, bo rano jeżdżą razem na piłkę nożną i tak jest mu wygodniej. Tak więc trzeba było zorganizować szybką akcję spotkania w celu przekazania kluczy, Madzia musiała wrócić pociągiem na Dębiec, a Mikołaj dojechał tam tramwajem, klucze przekazał i Madzia z powrotem pojechała pociągiem do domu. Na szczęście wszystkie połączenia udało się tak zgrać, że cała akcja od pierwszego telefonu do nas zajęła im tylko półtorej godziny (gdyby nie udało się zgrać pociągów i tramwajów, mogłoby wyjść co najmniej o godzinę dłużej i więcej czasu Madzia spędziłaby na peronach).
Potem okazało się, że Madzia zmieniła rano plecak na torbę i stąd zapomniane klucze (która z nas nie zapomniała kiedyś czegoś, zmieniając torebki...), ale zestresowało ją to na tyle mocno, że mam nadzieję, że lekcja została przyswojona.
My tymczasem udaliśmy się do Gdańska, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg. Gdybyście byli w Gdańsku, to polecam hotel Dom Muzyka przy Akademii Muzycznej, ceny bardzo przyjazne, blisko centrum, i bardzo dobre śniadanie. 
Wieczorem poszliśmy poszwendać się po Starówce i posiedzieć w barze przy winku, jako że wieczór był Walentynkowy. Na sobotę natomiast mieliśmy zaplanowaną wizytę w Muzeum II Wojny Światowej. Będziemy musieli jeszcze raz tam pojechać z dziećmi, bo obydwoje interesują się historią tego okresu, a muzeum jest naprawdę bardzo ciekawe i wymyślone z pomysłem. Zwiedzanie całej ekspozycji zajęło nam prawie 3 godziny i pod koniec byliśmy już zbyt zmęczeni, żeby uważnie wszystkiego słuchać i czytać informacje na monitorach, więc lepiej jest chyba zastanowić się, co konkretnego nas interesuje i skupić się na danym zagadnieniu (np. przyczyny wybuchu wojny / ruch oporu / wojna na różnych frontach itp.). 
Wyszłam stamtąd z jedną ważną refleksją, mianowicie słuchając o przyczynach wybuchu II wojny, odniosłam wrażenie, że to wszystko dzieje się ponownie, a mianowicie znowu pojawiają się akcenty nacjonalistyczne, znowu pali się książki, znowu wyklucza się pewne grupy. Bardzo mnie to wszystko przygnębia i przeraża.





Na koniec polecam cukiernię w Gdańsku, nazywa się Umam, są tam takie cudeńka jak na zdjęciu poniżej - pycha!




środa, 12 lutego 2020

Wirusy i zupa pomidorowa

Od paru dni walczymy z wirusami. Chyba już od przyjazdu z Pragi czułam się nieco nieswojo. W sobotę miałam rano zaocznych, w ciągu dnia poszliśmy z Panem Mężem na spacer do lasu, a wieczorem pojechałam na spotkanie z koleżankami z pracy. I w niedzielę rozłożyłam się na amen, niby nic poważnego, ale katar potężny, a do tego nie miałam siły ruszyć ani ręką, ani nogą. Przeleżałam tak dwa dni na kanapie, wczoraj było już nieco lepiej, dziś już prawie w ogóle dobrze, ale za to kicha i smarka teraz Pan Mąż. Dzieci po feriach wróciły do szkoły i na razie mają się dobrze. Chciałabym pozbyć się tego świństwa, bo po pierwsze primo jutro mam urodziny i mieliśmy zaplanowane rodzinne wyjście na sushi, a po drugie primo chcieliśmy jechać z PM na dwa dni do Trójmiasta. Niestety, jak ma się urodziny przypadające tuż przed Walentynkami, to wpada się w cały ten walę-w-tynkowy szał i musieliśmy z paru punktów programu zrezygnować (np. w upatrzonej restauracji zabrakło miejsc), ale może uda nam się chociaż trochę nadmorskim powietrzem odetchnąć.
W przyszłym tygodniu wypada z kolei moja przerwa międzysemestralna, tak więc dzięki wirusowi mam aż dwa tygodnie wolnego, ale nie ma lekko, trzeba to potem odpracować.
W kolejnym tygodniu będziemy mieć w domu dziewczynkę z Rumunii z Erasmusa, więc będzie się działo!
Koty przeczekują orkany i wichury w bezpiecznej przystani Madziowego łóżka i nawet specjalnie się nie kłócą.

Postanowiłam wrzucać na bloga różne przepisy na dania, które akurat gotuję. Blog kulinarny był się skończył, a nowego nie zakładam, bo nie chce mi się specjalnie pracować nad zdjęciami. Dziś robiłam dla dzieci włoską zupę pomidorową z fasolką, jest świetna przy różnych katarach i przeziębieniach, bo udrażnia nos i rozgrzewa. Lubię ten przepis też dlatego, że jest szybki, pół godziny i gotowe. Rzadko kiedy gotuję tradycyjną zupę pomidorową - czasami Madzia prosi o zwykłą pomidorówkę z ryżem, ale jest to może raz na pół roku.

Rozgrzewająca zupa pomidorowa
2 puszki pomidorów krojonych (lub w sezonie - 4-5 dużych, obranych pomidorów)
2-3 łyżki pasty pomidorowej
1 puszka białej fasolki
1 cebula
2-3 ząbki czosnku
tymianek, bazylia, oregano, sól, pieprz, odrobina cukru
2 łyżki oliwy z oliwek
1 litr bulionu warzywnego lub wody
makaron
ewentualnie parmezan
Cebulę i czosnek drobno siekam, podsmażam na oliwie, dorzucam pokrojone pomidory i duszę około 5 minut. Zalewam bulionem, dodaję pastę pomidorową i wszystkie przyprawy, gotuję 10 minut na dużym ogniu. Na koniec dosypuję odcedzoną fasolkę. 
Ugotowany makaron zalewam zupą, a jak zupa ma być zjedzona od razu, to gotuję makaron w zupie (jak siedzi w zupie dłużej, to pęcznieje i wychodzi sos pomidorowy z fasolą zamiast zupy). Po wierzchu można posypać parmezanem, jak ktoś lubi.



poniedziałek, 3 lutego 2020

Praski weekend

W ubiegły weekend udało nam się oddać koty pod opiekę znajomej i pojechaliśmy na trzydniowy wypad do Pragi. Było pięknie! - pogoda 12 stopni, nie padało (chociaż w Polsce w tym czasie lał deszcz), i humory też nam dopisały. Trudno mieć zły humor, mając z okna taki widok:


To był mój trzeci pobyt w Pradze. Za każdym razem jestem tam zimą, ale ten wyjazd pogodowo był zdecydowanie najbardziej udany.
Atrakcje Pragi - jak zawsze:







Ludzi nie było wcale tak dużo, i po Moście Karola można było chodzić ze spokojem, nikt nie wpadał nam na plecy. Oprócz stałych atrakcji, udało nam się z Panem Mężem wbić na koncert jazzowy. Chcieliśmy gdzieś wyjść wieczorem bez młodzieży i okazało się, że tuż obok naszego mieszkania jest klub Jazz Dock, a w nim odbywa się akurat koncert tria jazzowego z Polski. Bilety były do nabycia na miejscu, więc poszliśmy i bawiliśmy się bosko, chociaż akurat za jazzem szczególnie nie przepadamy. Na żywo jednakowoż każda muzyka brzmi dobrze :)

Poza tym chodziliśmy śladami instalacji Davida Cernego, których za naszym poprzednim pobytem w Pradze jeszcze nie było (a przynajmniej nie tyle). U Czechów bardzo mi się podoba dystans do siebie i własnych symboli narodowych. Ta rzeźba konia do góry nogami to jakby król Wacław z Waclawskich Namesti, a dwóch gości sika na... kontur o kształcie Czech. Pomnik Kafki w formie obracanej głowy też wygląda ciekawiej, niż gdyby był to zwykły nieruchomy pomnik.





Udało nam się również pójść na ciekawą wystawę sztuki - trzech bardzo różnych artystów: Andy Warhol, Salvador Dali i Alfons Mucha. Madzia była zafascynowana, a najbardziej podobał jej się Warhol!



Mnie z kolei najbardziej podobał się poniższy rysunek Salvadora Dali. Bardzo prosty, ale jednak coś w nim przyciąga uwagę.

Pragę zdecydowanie polecam! Ceny przystępne, a o tej porze roku tłumy są umiarkowane.