Cały czas mieliśmy w planach wyprawę do Trójmiasta, która wisiała na włosku z powodu wyżej wspomnianego wirusa. Na szczęście hotel mogliśmy odwołać do ostatniej chwili, tak więc dopiero w piątek rano podjęta została decyzja, że jest lepiej na tyle, że można jechać. Młodzież tym razem została jednak w domu, a raczej w szkole. Mikołaj udawał się po szkole do kolegi, a Madzia miała wrócić do domu i przejąć dowodzenie.
My tymczasem zaczęliśmy od plaży w Sopocie. Pogoda w piątek nad morzem była przepiękna, a po drodze w okolicach Torunia padał deszcz ze śniegiem!
Z Sopotu pojechaliśmy do Gdyni Orłowa, na kolejne molo i klif, a poza tym mieliśmy tam zaplanowany obiad w Tawernie Orłowskiej (polecam na rybę i owoce morza).
Kiedy byliśmy w trakcie spożywania tego cudownego posiłku powyżej, zadzwoniła Madzia z informacją, że właśnie przyjechała do domu i okazało się, że... zapomniała kluczy i nie może wejść. Najlepsze w tym było to, że zanim wyszliśmy rano z domu, Pan Mąż pytał ją, czy na pewno wszystko ma, padło też pytanie o klucze i odpowiedź była twierdząca, tak tato, mam klucze. Najlepsze jest to, że ona zawsze te klucze ma przy sobie, bo często wraca sama do domu i nigdy jeszcze taka wpadka jej się nie zdarzyła. A tu proszę, my 300 km od domu, a ona stoi przed furtką i nie może wejść. Mikołaj był w Poznaniu u kolegi i miał tam nocować, bo rano jeżdżą razem na piłkę nożną i tak jest mu wygodniej. Tak więc trzeba było zorganizować szybką akcję spotkania w celu przekazania kluczy, Madzia musiała wrócić pociągiem na Dębiec, a Mikołaj dojechał tam tramwajem, klucze przekazał i Madzia z powrotem pojechała pociągiem do domu. Na szczęście wszystkie połączenia udało się tak zgrać, że cała akcja od pierwszego telefonu do nas zajęła im tylko półtorej godziny (gdyby nie udało się zgrać pociągów i tramwajów, mogłoby wyjść co najmniej o godzinę dłużej i więcej czasu Madzia spędziłaby na peronach).
Potem okazało się, że Madzia zmieniła rano plecak na torbę i stąd zapomniane klucze (która z nas nie zapomniała kiedyś czegoś, zmieniając torebki...), ale zestresowało ją to na tyle mocno, że mam nadzieję, że lekcja została przyswojona.
My tymczasem udaliśmy się do Gdańska, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg. Gdybyście byli w Gdańsku, to polecam hotel Dom Muzyka przy Akademii Muzycznej, ceny bardzo przyjazne, blisko centrum, i bardzo dobre śniadanie.
Wieczorem poszliśmy poszwendać się po Starówce i posiedzieć w barze przy winku, jako że wieczór był Walentynkowy. Na sobotę natomiast mieliśmy zaplanowaną wizytę w Muzeum II Wojny Światowej. Będziemy musieli jeszcze raz tam pojechać z dziećmi, bo obydwoje interesują się historią tego okresu, a muzeum jest naprawdę bardzo ciekawe i wymyślone z pomysłem. Zwiedzanie całej ekspozycji zajęło nam prawie 3 godziny i pod koniec byliśmy już zbyt zmęczeni, żeby uważnie wszystkiego słuchać i czytać informacje na monitorach, więc lepiej jest chyba zastanowić się, co konkretnego nas interesuje i skupić się na danym zagadnieniu (np. przyczyny wybuchu wojny / ruch oporu / wojna na różnych frontach itp.).
Wyszłam stamtąd z jedną ważną refleksją, mianowicie słuchając o przyczynach wybuchu II wojny, odniosłam wrażenie, że to wszystko dzieje się ponownie, a mianowicie znowu pojawiają się akcenty nacjonalistyczne, znowu pali się książki, znowu wyklucza się pewne grupy. Bardzo mnie to wszystko przygnębia i przeraża.
Na koniec polecam cukiernię w Gdańsku, nazywa się Umam, są tam takie cudeńka jak na zdjęciu poniżej - pycha!