sobota, 31 października 2020

Wycieczka w Sudety

Czas mija i od naszej wycieczki przeleciał już tydzień, a ja ciągle nie mogę znaleźć czasu / natchnienia, żeby opisać ten krótki wypad. W drogę ruszyliśmy z Mikołajem, bo Madzia, tłumacząc się nadmiarem obowiązków szkolnych, postanowiła zostać w domu. Dzięki temu mogliśmy pojechać na dwa noclegi, bo nie trzeba było martwić się o koty.

Udało nam się wyjechać akurat w dzień, kiedy ogłoszono zamknięcie restauracji, w piątek jeszcze były czynne, a w sobotę już nie i trzeba było zamawiać sobie jedzenie na wynos. Sytuacja analogiczna do aktualnej sytuacji z cmentarzami, decyzja ogłoszona z dnia na dzień, bez pomyślunku, i co ma ten restaurator / sprzedawca czy hodowca kwiatów zrobić z zakupionym towarem...? - to już nikogo nie obchodzi.

Ale dość już polityki. Naszą bazą była Polanica-Zdrój, która była miłym zaskoczeniem - bardzo ładne, cukierkowe miasteczko. Nigdy tam wcześniej nie byliśmy, ale podobało nam się i zdecydowanie będziemy w te rejony wracać.

Tu mieszkaliśmy:


A poniżej Pijalnia Wód w Parku Zdrojowym (o dziwo, czynna!). Woda dobra, mocno żelazista. Można było pić ciepłą lub zimną, i Mikołaj powiedział, że ta ciepła smakuje jak krew :)




I wieczorny widoczek ze spaceru po zamówione jedzenie. Mam trochę niedosyt tej Polanicy, bo podobało mi się tam, a spędziliśmy tam w sumie mało czasu, ale myślę, że jeszcze tam kiedyś wrócę.


A tak w ogóle, zaczęliśmy wycieczkę od Zamku Czocha na zachód od Jeleniej Góry, który jest piękny oczywiście, ale po zwiedzaniu stwierdziliśmy, że nieco rozczarowujący. Narzędzia tortur były dużo lepiej zaprezentowane w Reszlu (tak na marginesie, co za moda na te tortury? są wszędzie!), a większość wyposażenia zamku została rozkradziona po wojnie i obejrzeć można niewiele.



Poniżej sypialnia pary książęcej, biblioteka (chciałabym takie biurko!) i Sala Rycerska.







Tego pierwszego dnia straciliśmy trochę czasu, bo wyjeżdżając zapomnieliśmy kupić pieczywa i krążyliśmy po Jeleniej Górze przez jakiś czas, poszukując porządnej piekarni. Jelenia Góra jest jakoś rozkopana i nic nie znaleźliśmy, a dobre pieczywo znalazło się później w Polanicy. Przez to krążenie spóźniliśmy się ze zwiedzaniem ruin zamku Grodno, i obejrzeliśmy go tylko z zewnątrz.


Moje plany związane z tą wycieczką obejmowały przede wszystkim relaks w górach, toteż kolejnego dnia wybraliśmy się w góry. Od rana pogoda była taka sobie, więc z dostępnych opcji wybraliśmy Szczeliniec, który można oglądać i w deszczu. Chmury z czasem się przetarły, ludzi było sporo, a Szczeliniec to taka łatwa atrakcja, gdzie można wejść nawet z dziećmi lub osobami o niewielkiej sprawności. Ale jest ładnie :)


Tak mgliście było przy schronisku, które zresztą było zamknięte z powodu kwarantanny załogi.





A tu już zaczęło się przecierać.



Po Szczelińcu stwierdziliśmy, że rezygnujemy z Błędnych Skał, bo to właściwie to samo, i pojechaliśmy do twierdzy Srebrna Góra, po drodze podziwiając piękną jesień. 


W Srebrnej Górze pogoda postanowiła zupełnie się poprawić i było pięknie! Twierdza jak twierdza, wykupiliśmy zwiedzanie z przewodnikiem i zastanawiałam się chwilami, jaki sens ma zamykanie restauracji, skoro zwiedza się pomieszczenia w tłumie kilkudziesięciu osób, maseczki noszących pod nosem albo wręcz na brodzie. Przewodnik też nie był zbyt zachęcający, bo wypluwał z siebie serię cyfr, z których zapamiętałam tylko, że kula do armaty ważyła 9 kg.




Niemniej jednak, w twierdzy natknęliśmy się na największą atrakcję wycieczki, a mianowicie kozy :) Kozy mieszkają tam na stałe, a trzy sztuki wyuczyły się żebrania i zaczepiały wszystkich ludzi. Przed donżonem otwarta była kawiarnia, więc z radością usiedliśmy na kawę, a kozy za wszelką cenę usiłowały zawrzeć z nami bliższą znajomość i wycyganić coś do jedzenia. Wchodziły nam prawie na kolana! Innym ludziom weszły na stolik w poszukiwaniu kanapek. W przerwach bawiły się w koziołki poznańskie, bo trykały się dla zabawy. Boskie były!



Widok z kawiarni:


Ostatni dzień wycieczki, czyli niedziela, przeznaczyliśmy na większą wycieczkę górską i postanowiliśmy wejść z Międzygórza na Śnieżnik, jak chyba połowa Wrocławia i jeszcze spora liczba Czechów, uciekających od totalnego lockdownu. To, że w ogóle wlazłam na ten Śnieżnik, uważam za swój wielki sukces, bo podejście było dość strome, błotniste, i miałam momentami myśli, że chyba zrezygnuję i wrócę. Mikołaj zasuwał przed siebie jak młoda kozica, Pan Mąż też dawał radę, i tylko ja opóźniałam wycieczkę. Ale wlazłam! Mam tę moc! Mogę wszystko :)

Przy okazji Mikołaj przysporzył nam nieco nerwów. Musieliśmy oddalić się na chwilę ze szlaku w celach, powiedzmy, toaletowych. Mikołajowi kazałam odejść kawałek dalej i poczekać. Kiedy wróciliśmy na szlak, okazało się, że Mikołaja nie ma. Najgorsze, że byliśmy właśnie na skrzyżowaniu - szlak odbijał w lewo, a prosto i w prawo prowadziły jakieś boczne drogi. Zasięgu nie było... Teraz sobie myślę, że spanikowaliśmy, bo założyliśmy, że Mikołaj nie zauważył oznaczenia szlaku, ale trudno było zgadnąć, co on mógł zrobić - wrócił w dół? poszedł szlakiem? a może skręcił w złą drogę? Zanim odzyskałam zasięg, dostaliśmy już chyba trzy razy zawału serca, a Pan Mąż miał wizję dzwonienia do GOPR-u, ale okazało się, że Mikołaj oczywiście poszedł szlakiem i wrócił do nas, zdziwiony, że jeszcze go nie dogoniliśmy. Musiał trochę wysłuchać na temat odłączania się w górach od grupy...

Zatem na Śnieżnik weszłam i nawet z niego zeszłam, po czym przez kilka dni miałam mega zakwasy :) Sam Śnieżnik nie jest jakoś specjalnie atrakcyjną górą - jeśli mowa o szczycie - zwłaszcza, że właśnie trwa budowa wieży widokowej i na czubku leży kupa kamieni. Poza tym tłumy ludzi były wręcz niewiarygodne. Ale widok i perspektywa warta jest wszystkiego.




Przed schroniskiem myślałam, że umrę. Po prostu położę się i umrę. Ale weszłam!


Tak! To białe to śnieg!



Szczyt zdobyty.


A to już widoki z drogi powrotnej.



czwartek, 29 października 2020

Update

Miałam pisać o weekendowym wyjeździe, ale nie mogę, bo mnie ciężka cholera trafia na to, co się w tym kraju wyrabia ostatnio. Tak, jakby nie dość było pandemii, bankrutujących biznesów i przepełnionych szpitali. A propos szpitali, jeden student opowiadał mi ostatnio, że odbił się od pięciu SOR-ów ze zmiażdżoną dłonią (przyciśniętą spadającym pianinem), aż ktoś mu tę dłoń zaopatrzył, a i tak jedynie pobieżnie, potrzebna operacja ortopedyczna z drutowaniem, ale nie wiadomo, czy w ogóle gdziekolwiek można teraz coś takiego przeprowadzić. I chłopak może zostać z niesprawną dłonią na całe życie. Trzeba modlić się do wszystkich możliwych bogów o to, żeby uniknąć jakieś medycznej niespodzianki w czasie pandemii, bo jest szansa, że nikt nam nie pomoże :(

Biegamy więc na protesty. W naszej miejscowości odbył się bardzo duży protest, porównując do wszystkich innych, które były do tej pory organizowane. Zazwyczaj zjawiała się garstka ludzi, może między 50 a 80 osób. Teraz nagle wyszło na ulice kilkaset! Marsz przeszedł głównymi ulicami i zakończył się przed kościołem, gdzie na płocie zatknięto transparenty. Była moc! Byliśmy też na demonstracji w Poznaniu, akurat tego dnia była chyba najmniejsza ze wszystkich dotychczasowych, ale to też coś znaczy! Mikołaj pytał mnie, jakie znaczenie ma to, że w ogóle idziemy na protest. Odpowiadam, że może niewielkie, ale jeśli nie pójdziemy, to wtedy na pewno nasz głos nie zostanie usłyszany. Madzia z kolei prezentuje odmienne stanowisko i produkuje transparenty (jej hasło to: Czujesz ten smrodek? To Kaja G..., a także: Nie będzie Jarek pluł nam w twarz). 


W jednej z moich grup studenckich wszystkie dziewczyny miały w awatarze zdjęcie z błyskawicą. Jak weszłam na Zooma, to cały ekran miałam w tych błyskawicach :) Cieszę się, że młodzi ludzie obudzili się i zaczęli być świadomi swoich praw. Nie ma zgody na odbieranie nam wyboru. Przez te wszystkie demonstracje stałam się wulgarna jak nigdy, ale nie ma co teraz bawić się w elegancję. Uprzejmie prosimy, oddalcie się szybciutko!!!! ***** ***

środa, 21 października 2020

Październikowy dołek

Ogólnie rzecz biorąc, lubię październik, bo jest przyjemnym miesiącem - lubię jesienne klimaty, lubię początek roku akademickiego, i herbata jakoś dobrze teraz smakuje. W tym roku jednak ciężko się tak w pełni cieszyć jesienią. Przestałam już czytać większość artykułów w internecie, bo tylko zdołować się można. Media mogłyby trochę opanować się z tym sianiem paniki! Mikołaj siedzi na zdalnym w domu, jak na razie robią około 60% normalnych lekcji i tak chyba zostanie. Fizyki na przykład w tym tygodniu nie ma w ogóle, pan zadał im jakiś temat do przestudiowania i dopiero w przyszłym tygodniu mają mieć lekcje online (fizyki mają normalnie 5 godzin, więc...). Madzia pojechała właśnie do szkoły, być może ostatni raz w tym roku, jutro będzie na streamingowanych lekcjach, a od poniedziałku pewnie wszystkie szkoły zamkną i znów będzie siedzenie przed ekranem przez większość dnia.

Zawsze przykładaliśmy dużą wagę do tego, żeby dzieci nie siedziały godzinami przed komputerem czy konsolą; grać w gry nie mogli w dni szkolne; komputerów nie trzymali też w swoich pokojach - Mikołaj dostał komputer do pokoju dopiero na koniec gimnazjum. Teraz to wszystko poszło z wiatrem, bo raz, że muszą być na lekcjach online, a dwa, że często-gęsto praca domowa też jest zadana online albo trzeba ją mailem odesłać, więc komputera po lekcjach odłożyć nie można. Madzia ma też swój tablet graficzny i ciężko jej powiedzieć, że ma teraz rzucić rysowanie - ale być może trzeba będzie, bo ileż godzin można spędzić przed ekranem???

Przez to wszystko czuję, że muszę oderwać się chociaż na moment, w ten weekend praktycznie ostatnia szansa na ładną pogodę, więc chyba pojedziemy w jakieś ładne miejsce, żeby załadować baterie i oderwać się na chwilę od komputerów. Wieczory też zrobiły nam się podobne, gramy z Panem Mężem w Scrabble albo oglądamy coś na Netflixie, moje zajęcia salsy są zawieszone  i tyle zostało z planu wychodzenia z domu chociaż raz w tygodniu... (nawiasem mówiąc, specjalnie mnie ta salsa nie kręci i zastanawiałam się, czy jest sens kontynuować, no to chyba mam pretekst, żeby zrezygnować).

A kot Filip pomaga mi w pracy. Luna też czasami, ale ona głównie wchodzi pod kocyk i śpi.


piątek, 16 października 2020

Strefa czerwona

Dużo czasu nie minęło i znaleźliśmy się w strefie czerwonej. Zdążyliśmy na szczęście zrobić większe zakupy, więc ograniczenia w sklepach specjalnie nas na razie nie dotkną. Najgorzej będzie z zamkniętymi szkołami, Mikołaj przechodzi od poniedziałku całkowicie na zdalne nauczanie, a Madzia póki co będzie chodzić normalnie, bo podstawówek nie wiedzieć czemu nie ruszono. W szkole jest jednak zdecydowanie mniej osób, zakatarzeni siedzą w domach, jedna dziewczynka w klasie jest na kwarantannie. Na razie Madzia ogląda te lekcje streamingowane i to jest całkiem niezłe rozwiązanie. Lekcja jest prowadzona na żywo w klasie, ale nieobecni muszą być widoczni na kamerze w komputerze nauczyciela, a czasem są też na ekranie tablicy multimedialnej. Kiedy nauczyciel ich o coś zapyta, muszą normalnie odpowiedzieć, więc nie mogą się migać od udziału w lekcji. 

Ciekawe, jak będzie to nauczanie zdalne wyglądało u Mikołaja, bo przed wakacjami to była porażka, zdalnie odbywały się nieliczne lekcje, a większość materiału uczniowie nadganiali sami. Póki co, Mikołaj z katarem siedzi w domu i słucha audiobooka Pana Tadeusza, bo czytać tego nie ma siły.

Dziś rozśmieszyła mnie moja koleżanka z pracy. Mamy z kilkoma dziewczynami grupę na messengerze, żeby sobie trochę ponarzekać na różne rzeczy, i dziś trochę narzekałyśmy na pracę online, na co jedna z koleżanek przysłała nam poniższy tekst. W pierwszej chwili myślałam, że czytam wiersz. Ale ile w tym prawdy! - taka była nasza pracowa codzienność. Kawałek z butami i spódnicą to również sceny z życia wzięte :)

Wyobraź sobie że

Stoisz w korku 500 m od pracy a za 3 min zaczynasz zajęcia 

Masz do skserowania testy a okazuje się że nie ma tonera 

Jesteś w połowie kserowania i zakleszcza się papier

Ktoś Ci mówi że przyszłaś do pracy w 2 różnych butach

Ktoś Ci mówi że przyszłaś do pracy bez spódnicy

Masz dostać okres i wszyscy Cię wkurzają nawet kochana W.

Chcesz zjeść ciastko a w szufladzie pustka 

Nie masz nic w szufladzie do zjedzenia a w szufladzie L. pustka

W biblioteczce nie ma książki, z której masz zrobić ksero

Bierzesz prysznic w środku dnia i udajesz że to ranek, by wyrobić 6/6

Chcesz puścić filmik a sprzęt nie działa i stoisz przed grupą spocona i bezradna 

Jest Ci gorąco a studentom zimno i musisz zamknąć okno

Jest Ci zimno a studentom gorąco i musisz otworzyć okno

Siedzisz sama w pokoju lektorów z J.

Mijasz się z J.

Na dzień dobry słyszysz czy puści nas Pani wcześniej

Wychodzisz z siebie a wszyscy ziewają i mają miny daj sobie spokój kobieto

...

...

...

Jeszcze zatęsknimy za zdalnym nauczaniem. Wspomnicie moje słowa!


Z dzisiejszego spaceru - mój ulubiony punkt widokowy.



czwartek, 15 października 2020

Katar!

Madzia wróciła z Warszawy zadowolona, ale zakatarzona, a w poniedziałek katar zmienił się w przeziębienie. Siedzi więc od poniedziałku w domu, pierwsze dwa dni w łóżku, a od wczoraj ogląda streamingowane lekcje ze szkoły. Mówi, że jest ok, ale wolałaby być w szkole. Teraz z kolei Mikołaj zaczął pociągać nosem i narzekać na gardło. Wczoraj nie było u niego lekcji z powodu dnia nauczyciela, ale dziś musiał zostać w domu i jutro chyba też zostanie, chociaż bardzo niechętnie, bo wypadnięcie z kilku lekcji fizyki to niestety spory problem dla niego. Ale z drugiej strony, absolutnie nie wypuszczę go z domu w takim stanie.

My póki co trzymamy się zdrowo i mam nadzieję, że tak zostanie.

Dojechała dziś nowa kanapa do mojego pokoju naukowego i w tej chwili brakuje mi jeszcze tylko malutkiego stoliczka kawowego. Zrobiło się w tym pokoju tak przyjemnie, że spokojnie można tam mieszkać, a wcześniej była to tylko składnica niepotrzebnych mebli, do której nieprzyjemnie było wchodzić. Że też wcześniej nie wpadliśmy na pomysł umeblowania tego pokoju po ludzku!

Wczoraj byłam u nowej endokrynolog, bo do poprzedniej nie można było się dostać. Była to ciekawa wizyta, bo pierwszy raz odkąd leczę się na tarczycę, czyli od około 11 lat, ktoś rozmawiał ze mną także o moim stanie psychicznym, a nie tylko o wynikach. Babka mówi, że na Hashimoto często zapadają osoby wysoko funkcjonujące na co dzień, biorące na siebie masę obowiązków, dobrzy pracownicy, którzy mimo wszystko stawiają swoje potrzeby na odległym, jeśli nie na ostatnim, miejscu. Ja sobie już pewne rzeczy przepracowałam i w dużym stopniu zmieniłam nastawienie, poza tym mam już większe dzieci i wiele spraw jest prostszych, ale rzeczywiście te kilkanaście lat temu było tak, że lista obowiązków nie miała końca i marzyłam o choćby krótkiej chwili dla siebie.... A po jakimś czasie organizm się buntuje i gdzieś to wszystko wychodzi. 

Powinnam też więcej sypiać i wcześniej kłaść się do łóżka (idealnie przed 22... mogę to zrobić, ale zasnąć o tej godzinie? - niewykonalne), zadbać o swój komfort psychiczny i relaks (to już mi się udaje), a także włączyć suplementację. Witaminę D3 brałam całą poprzednią zimę i rzeczywiście zauważyłam, że miałam lepszy nastrój i wyższą odporność; muszę też suplementować cynk i selen. Dostałam też skierowanie na biopsję, bo mam guzek, i muszę oznaczyć sobie poziom D3, żelaza, kwasu foliowego i czegoś tam jeszcze. Jestem bardzo zadowolona z tej wizyty i muszę trzymać się tej pani doktor.

W bonusie mam kilka zdjęć od Sister, z warszawskiej wycieczki Madzi (Madzia oczywiście swoje zdjęcia trzyma dla siebie). Były w tych modnych ostatnio rotundach na Woli, w Muzeum Kolejnictwa i oczywiście na Powązkach. Bardzo fotogeniczne te rotundy! A takie tekturowe bilety pamiętam jeszcze z dawnych lat - chyba strasznie stara już jestem... Oraz Madzia zjadła udon z krewetkami, no to rzeczywiście epokowe wydarzenie - Madzia jedząca frutti di mare :)












niedziela, 11 października 2020

Niedziela, strefa żółta

W ramach prowadzenia w miarę normalnego życia podczas pandemii, Madzia pojechała w piątek na weekend do Sister do Warszawy (pociągiem! sama!), a Pan Mąż wybrał się do knajpy na męskie piwo. W pociągu, jak mieliśmy okazję zaobserwować odprowadzając Madzię, maski poprawnie nosi większość, ale Madzia siedziała akurat obok typa, który maskę miał na brodzie... Pan Mąż pytał konduktorkę, czy zwracają uwagę na poprawne noszenie masek, ale uzyskał tylko informację, że stosowna instrukcja puszczana jest co jakiś czas przez głośnik i tyle. Na marginesie, Pan Mąż jechał pociągiem z Neapolu do Sorrento i mówi, że po każdej stacji przez pociąg przechodził konduktor i zwracał uwagę, jeśli ktoś miał zsuniętą maseczkę. Ciekawe, że tam można, a u nas nie można... Poza tym, jak to kolej, napchała do imentu trzy pierwsze wagony, a w trzech ostatnich było pustawo. Madzia wraca dziś na obiad i ciekawa jestem, jak będzie wyglądała podróż w tę stronę.

Jeśli natomiast chodzi o obserwacje knajpiane, to PM mówi, że siedzi człowiek na człowieku, we wszystkich lokalach pełno, a maseczkami nie przejmuje się nikt, no bo przecież konsumują. Ale to było na dzień przed wprowadzeniem żółtej strefy, więc może się coś zmieni. Przemknęło mi przez głowę oczywiście, że chroni się człowiek na różne sposoby, a potem wsiada się do pociągu albo idzie do knajpy... ale z drugiej strony, młodzież chodzi do szkoły i jakoś żyje.

Szkoły, no właśnie. Miałam trochę nerwów w ubiegłym tygodniu, bo obawiałam się, że szkoły zamkną nam całkowicie już teraz, a przeraża mnie wizja nauki zdalnej dla mojej młodzieży. Nie rozumiem, dlaczego nie można wprowadzić hybrydy, żeby rozgęścić te szkoły? Np. niektóre klasy uczą się w domu, niektóre w szkole, a nauczyciel może nadawać ze szkoły w przypadku lekcji w klasie, która jest na zdalnym. U Madzi w szkole wprowadzono streamingowanie lekcji, jeśli w danej klasie jest mniej niż połowa uczniów, i w piątek już były u niej takie lekcje, których co prawda nie obejrzała, bo siedziała w pociągu do Warszawy. 

Uważam, że zamiast ograniczać życie młodym ludziom, powinno się ograniczyć starszych, bo oni są grupą ryzyka, a mają to w nosie, bo przecież oni już swoje życie przeżyli, więc co z tego, że mogą umrzeć, bo wiedzą, że i tak w każdej chwili mogą. Ale że po drodze zablokują szpitale i respiratory dla młodszych, to ich nie interesuje. Ech, zła jestem, bo widzę, co moja własna rodzicielka wyprawia w swoim klubie seniora, a moja młodzież w tym czasie grzecznie siedzi w domu.

Zostawię tymczasem przepis na knedle ze śliwkami, wychodzi z tego przepisu idealne ciasto, a śliwki jeszcze są, więc może nawet zrobię jeszcze raz.

Knedle ze śliwkami (ok. 30 sztuk)

1,5 kg ziemniaków mączystej odmiany (takiej na kluski i knedle właśnie)

ok. 300 g mąki pszennej

1 jajko

łyżka cukru

śliwki, wypestkowane, ale w całości (nie rozdzielać na pół)

Ziemniaki ugotować, ostudzić, przepuścić przez maszynkę do mielenia. Do zmielonych ziemniaków dodać jajko i cukier, stopniowo dosypując mąkę do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Ciasto musi być zwarte, ale kleiste. Odrywać kawałki ciasta, formować placuszek, w środek wkładać śliwkę i zwijać w kulkę. Gotowe knedle gotować we wrzącej wodzie z olejem lub masłem, przez około 1 minutę od wypłynięcia. 

My najbardziej lubimy knedle ze śmietaną, cukrem i cynamonem, ale podobno są też zwolennicy tartej bułki podsmażanej na maśle :)



czwartek, 8 października 2020

Krąg

 Mam jeszcze kilka zdjęć zamku Krąg.











Dziś rano pojechaliśmy z PM zrobić sobie badania krwi, bo akurat obydwoje dostaliśmy skierowania, każdy na swoje problemy. Od wybuchu pandemii nie byłam jeszcze ani razu w laboratorium. Zazwyczaj jeździmy do laboratorium w szpitalu w naszej miejscowości, i teraz też tam się wybraliśmy. Na miejscu okazało się, że do szpitala wchodzi się przez kontener, gdzie mierzą temperaturę i wydają karteczkę, którą potem trzeba oddać w rejestracji. Wszystko fajnie, tylko laboratorium czynne od 7, a była 7.50 i nikogo w kontenerze nie było. Uformowała się spora kolejka, ale na szczęście zaraz pojawiła się pielęgniarka i poszło szybko. Jak już pokonaliśmy te wszystkie przeszkody i dotarliśmy do laboratorium, okazało się, że... skierowanie z naszej przychodni nie działa! A zawsze działało! Fajnie, że nas przychodnia uprzedziła, żeby nie iść do szpitala! 

Pojechaliśmy więc w inne miejsce, do dużej przychodni w sąsiednim mieście, i tam już poszło z górki, ale przed punktem pobrań starły się dwie panie, jedna w ciąży, a druga 80-letnia, o to, która ma pierwsza wejść (wygrała ciężarna).

Myślę sobie, że my jesteśmy jeszcze młodzi i mobilni, ale jak starsza osoba zderza się z takimi absurdami i problemami, to trudno się dziwić, że coraz więcej ludzi umiera na choroby nie związane z covidem... a będzie jeszcze gorzej.

Poza tym robią nam dzisiaj nowy piec CO i cały dzień jesteśmy uziemieni w domu, a i tak dobrze, że jest woda, chociaż tylko zimna - bałam się, że w ogóle nie będę mogła z wody korzystać.

I jeszcze a propos okularów, dzięki za podpowiedzi pod poprzednim postem. Ja jestem krótkowidzem i noszę okulary do samochodu i do oglądania tv - na stałe nie, bo nie mogę w nich czytać. Drugich okularów do czytania na razie nie potrzebuję, ale po roku przed komputerem to się może zmienić niestety... (można oczywiście szkła progresywne, ale PM miał takie i twierdzi, że to żaden szał).