sobota, 30 stycznia 2021

Zimowo

Śnieg już w tym roku był, ale to tak rzadkie u nas zjawisko, że kiedy wstaję i mam za oknem widok jak poniżej, od razu mi się robi lepiej na duszy. Jakoś ten biały kolor działa antydepresyjnie chyba.

Oczywiście zaraz po śniadaniu polecieliśmy z młodzieżą na spacer nad rzekę. Bardzo fajnie się chodzi po takim świeżym skrzypiącym śniegu! 


Ostatnie dni minęły jakoś niezauważalnie, rutynowo, bez większych wydarzeń. Madzia pisze swoje konkursy rejonowe, z angielskiego przeszła dalej, co ją mocno stresuje, a z polskiego jeszcze czekamy na wyniki. Mikołaj wkracza natomiast w fazę zastanawiania się nad przyszłością i to chyba najwyższa pora, bo wkrótce trzeba będzie określić się co do matury (to nie do pomyślenia, że minęła już połowa liceum!). Pomimo, że Mikołaj jest w klasie mat-fiz, myśli o maturze z geografii, ta geografia jakoś się ciągle przewija w jego zainteresowaniach. Rozwiązał sobie z ciekawości jeden arkusz maturalny i wyszło mu 75%, więc całkiem nieźle, zważywszy, że lekcji geografii od początku 2 klasy już nie ma. Byłabym bardzo zadowolona, gdyby chociaż jakoś z grubsza określił kierunek, w jakim chce w życiu iść, bo mam wrażenie, że on porusza się we mgle i zupełnie nie wie, co ze sobą dalej zrobić. 

O Madzię jestem spokojna, ona będzie miała do czynienia w życiu ze sztuką, może zajmie się też językami, ale sztuka na pewno. Nie pozwala aktualnie oglądać swoich prac - taka faza, ale potajemnie udało mi się jedno zdjęcie wykonać. Mam nadzieję, że nie będzie to nielojalne w stosunku do Madzi, jeśli się tym zdjęciem podzielę - w końcu sztukę należy podziwiać, nie?


Ja, kiedy aktualnie nie nauczam, dużo czytam, słucham muzyki, i przymierzam się powoli do dwóch projektów krawieckich. Żadne tam wielkie rzeczy, muszę skrócić sukienkę z dzianiny i trochę się cykam. W drugiej sukience chciałam zrobić zaszewki, a w trzeciej wszyć gumkę w talii. Nie mam teraz otwartej pasmanterii i musiałam zamówić w internecie szpilki, gumkę i mydełko krawieckie. Prędzej to wszystko do mnie dojdzie, niż ja wybiorę się do Poznania (i dobrze mi z tym, że o tej porze roku nie muszę jeździć).

niedziela, 24 stycznia 2021

Niedzielny relaks

Lubię takie niedziele, kiedy nigdzie mi się specjalnie nie spieszy i mogę sobie spokojnie poukładać myśli. Wczoraj miałam zaocznych i kiedy skończyłam zajęcia, z rozpędu przygotowałam sobie materiały na kolejny tydzień, więc dzisiaj mam spokojną głowę i nie stresują mnie myśli o pracy. Uświadomiłam sobie też, że zostały mi tylko dwa spotkania w ramach fakultetu z doktorantami, tak więc potem będę miała wolne środowe wieczory, super :) 

Pan Mąż wciąż tkwi w Kolumbii i to już w ogóle nie jest śmieszne. Statek jest spodziewany w porcie jutro, no zobaczymy, zobaczymy. Całe szczęście, że w sumie jest tam dość przyjemnie w tej Kolumbii, ciepło, w morzu można się kąpać, tylko PM narzeka na "nagabywaczy", na każdym kroku chcą coś sprzedać czy na coś naciągnąć i są bardziej namolni niż w krajach arabskich. Nawet jak jest się w restauracji, to zdarza się, że ktoś podchodzi do stolika i zaczyna np. rapować lub śpiewać, i trzeba być dość obcesowym, żeby się takich natrętów pozbyć. Cóż, na pewno wolelibyśmy, żeby PM spędził ten tydzień w domu zamiast na wygnaniu, ale jak już musi być na tym wygnaniu, to nie jest tam ostatecznie tak źle. Są miejsca na Ziemi, w których pewnie PM siedziałby cały tydzień w hotelu, nie mając ochoty wyściubić nosa z pokoju. Poniżej kilka świeżych zdjęć.






Dla kontrastu, zdjęcie z naszego dzisiejszego spaceru...


Mokro i ponuro było przez ostatnich kilka dni, dzisiaj padał taki deszczo-śnieg albo śniego-deszcz, zależy od punktu widzenia, ale wyciągnęłam młodzież na spacer, żeby chociaż trochę się przewietrzyli, bo pierwszy tydzień po feriach w zdalnej szkole sprawił, że ANI RAZU nie wyszli z domu za dnia. Chociaż nie, Mikołaj chodził do ogrodu naprawiać Czerepacha (czyli bałwana), ale dzisiaj ostatecznie Czerepach uległ ostatecznej destrukcji i Mikołaj porzucił naprawę na dobre.

Dzisiaj więc po spacerze oddałam się gotowaniu, jak zwykle na zapas, mam więc zrobione pieczone kurze nogi, które zjedliśmy dziś na obiad z Mikołajem, risotto z pomidorami (obiad Madzi), a także butter chicken, a właściwie butter turkey, który będzie na obiad jutro. Przy dobrej organizacji, następny obiad od zera ugotuję dopiero w czwartek. Wczoraj natomiast naszło mnie na faworki i nasmażyłam dwa półmiski. Co ciekawe, myślałam, że wszystko zejdzie, ale jakoś nie zeszło, młodzież je jakoś mniej ciastek czy co...? Zastanawiające.

Faworki
25 dag mąki
5 żółtek
2 łyżki kwaśnej śmietany (może być 18%)
łyżka wódki bądź octu
szczypta soli
olej do smażenia
cukier puder

Składniki ciasta posiekać nożem i zagnieść. Rozwałkować na cienkie placki, uformować faworki. Smażyć w mocno rozgrzanym oleju na złoty kolor z każdej strony. Po wyjęciu z oleju odsączyć faworki z tłuszczu na papierowym ręczniku, następnie przełożyć na półmisek i posypać cukrem pudrem.



środa, 20 stycznia 2021

Odwilż

Dziś wszyscy zaczynamy zajęcia trochę później, więc budzik ustawiłam sobie dopiero na 8.30, ale oczywiście nie było mi dane pospać dłużej, bo obudziły mnie głodne koty. Całkiem jak na poniższym obrazku, tylko że moje nie czekają w kuchni, lecz przychodzą do naszego pokoju.


Filip wskakuje na łóżko, zaczyna deptać mi po nogach, mruczeć, a jak to nie działa, to "dyskretnie" przenosi się w okolice mojej twarzy i kontynuuje działalność. Jak już próbuje mi wchodzić na poduszkę, to nie ma sposobu, żebym się nie przebudziła. Luna ma nieco bardziej pośrednie metody - siada na parapecie i zaczyna majstrować przy rolecie, żeby wyjrzeć przez okno. Wtedy to już całkiem muszę wstać, albo żeby ją odgonić z tego okna, albo żeby podnieść jej tę roletę. Tak czy inaczej, o spaniu można zapomnieć... dziś pobudka była o 7.20 :(

Straszna zima już minęła. Wczoraj rano jeszcze odśnieżałam przed domem, a potem zaczął padać deszcz i temperatura wzrosła powyżej zera, więc wszystko topnieje. Obstawiamy zakłady, do kiedy wytrzyma bałwan. Bałwana, którego zdjęcie było w jednym z poniższych wpisów, ochrzciliśmy Czerepachem, po naszej ulubionej postaci z Rancza. Jak temperatura spadła do -10, Mikołaj stwierdził, że teraz Czerepach ma godne warunki do życia, ale teraz to tylko pozostało nam codziennie rano sprawdzić, czy Czerepach ma jeszcze głowę (póki co, ma).
Swoją drogą, mróz był solidny. W niedzielę wieczorem Mikołaj wychodził wystawić worki z papierem do recyklingu i okazało się, że klucz w drzwiach frontowych zupełnie zamarzł, przekręcił się o pół obrotu i tak został. Musieliśmy więc sięgnąć po WD-40, na szczęście podziałało i można było wyjść z domu.

Tymczasem Pan Mąż zażywa wywczasów w Kolumbii, w Cartagenie. Nie wiem, kto projektował im tę podróż, ale coś chyba grubo nie wyszło, bo statek ma tam dopłynąć w dopiero w piątek, a Pan Mąż dom opuścił w niedzielę. Mówi, że lot był koszmarny, a samolot pełny (to jest dopiero zagadka! kto lata teraz na takiej trasie???). Teraz PM z kolegą siedzą w hotelu, ale hotel mają tuż przy plaży i do tego z basenem na dachu, a w ogóle jest tam 30 stopni i w morzu też można się kąpać. Do tego wszystko jest otwarte, maseczki noszone są różnie, ale ludzie są raczej rozluźnieni i żyją normalnie. Ja tego po prostu nie pojmuję!
Najlepsza rzecz, że PM przywiezie kilka paczek prawdziwej kolumbijskiej kawy. Kawa, którą normalnie sprzedaje się u nas, tamtej do pięt nie dorasta. Smak niebiański, a do tego daje takiego kopa, że można od razu góry przenosić :)
Parę zdjęć od PM. Teraz wszyscy mocno wizualizujemy wakacje! 





niedziela, 17 stycznia 2021

Do trzech razy sztuka

Pan Mąż dostał trzecie wezwanie i tym razem już nie udało się uciec, pojechał dziś rano. Chociaż właściwie dopóki nie wsiądzie do docelowego samolotu, to w sumie wszystko może się zdarzyć... Loty ma okropne, dziś rano poleciał do Amsterdamu i tam siedzi przez cały dzień, czekając na samolot do Kolumbii jutro rano. Samolot ten leci, drobnostka, ponad 14 godzin!!! - do Cartageny, z międzylądowaniem w Bogocie. Oczywiście PM musiał mieć kolejny test i kolejny wynik negatywny. Normalnie podmiany na tej linii odbywają się w USA. Dlaczego nie mogli wysłać PM do USA zamiast do Kolumbii, to jest jakaś niezbadana sprawa. Może ma to coś wspólnego z tym, że na statku był covid i teraz nikt na świętą ziemię hamerykańską nie może zejść? No cóż, jak już tam PM dotrze, to się wszystkiego dowie, ale te zagadki nurtowały nas przez ostatnich kilka dni.

Mroźno się zrobiło, ale na razie najniższa temperatura u nas to -11, zobaczymy co będzie jutro rano. Kotki są niepocieszone, że na spacerniak nie mogą wychodzić, no ale nie uśmiecha mi się, żeby zaraz lecieć z Filipem do weterynarza (on bidulek jest delikatnego zdrowia). Wczoraj wybraliśmy się na spacer do dębów, ale daleko zajść nie daliśmy rady, za bardzo wiało. Po całym człowieku było ciepło, bo ubrani byliśmy dobrze, ale twarze prawie nam poodpadały (a było tylko -2, odczucie na -8).




Młodzież też niepocieszona, bo jutro powrót do szkoły i do porannego wstawania, bez żadnej przerwy aż do Wielkanocy. Ja mam tydzień luzu w lutym, ale co to za luz, jeśli oni wstają do szkoły i wyjść z nimi nigdzie się nie da. Tyle, że od komputera trochę odpocznę.

czwartek, 14 stycznia 2021

I już

 

Jestem zaszczepiona pierwszą dawką i póki co jest wszystko dobrze, nic mnie nie boli, chociaż ostrzegano, że ręka może boleć. Organizacja w szpitalu tymczasowym bez zarzutu :)

środa, 13 stycznia 2021

Drugie podejście

Pan Mąż wciąż w domu, dostał bilety na termin o tydzień późniejszy, ale dzień przed wyjazdem okazało się, że znowu jest to niemożliwe i teraz tak naprawdę nic bliżej nie wiadomo. Może być następny tydzień, a może jeszcze dalej, i w ten sposób może dociągnie do końca miesiąca ;) Szkoda tylko, że każdy sygnał nadchodzącego maila od razu wprawia człowieka w nerwowy dygot, bo może a nuż przysłali terminy lotów. I tych biedaków zamkniętych na statku na kotwicowisku w pobliżu Nowego Jorku też trochę szkoda. Biorąc pod uwagę aktualny klimat w USA, to jednak wolałabym, żeby PM pojechał tam nieco po 20 stycznia...

Moja motywacja bardzo, bardzo nisko znajduje się, styczeń to zawsze trudny miesiąc, ale w tym roku to jest już wybitnie trudny. Długi i nudny i nie ma zupełnie na co czekać, święta już minęły, moje ferie dopiero w połowie lutego, a miesiąc ciągnie się i ciągnie w nieskończoność. Ogólny dzień świstaka też nie ułatwia sprawy. Wybralibyśmy się nawet gdzieś na krótką wycieczkę, ale dokąd, skoro i tak wszystko pozamykane na głucho? A kombinować nam się nie chce.

Dobrze, że chociaż w ostatnich dniach trochę śniegu spadło i od razu zrobiło się przyjemniej. Ciekawe, jak długo ten śnieg poleży - osobiście wróżę, że do weekendu, bo potem przejdą mrozy i znowu będzie temperatura na plusie. A zapowiadają "straszne" mrozy do -10, co może i się sprawdzi, bo od kilku dni wszyscy chodzimy strasznie głodni, koty też. Luna była widziana, jak wyjada Filipowi żarcie z miski, a to jest widok niesłychany, coś jakby upolować jednorożca. Mądrość ludowa głosi, że przed mrozami często jest się głodnym, no bo przecież trzeba zgromadzić warstwę izolacyjną...

Dzisiejsze ze spaceru i bałwan ulepiony przez Mikołaja.




A teraz uciekam na fakultet... gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce...!


środa, 6 stycznia 2021

W Nowym Roku

Dzisiejszy dzień rozpoczął się od małego trzęsienia ziemi. Pan Mąż miał spakowane walizki i po śniadaniu miałam odwieźć go na lotnisko, ale przyszedł mail z informacją, że podmiany wstrzymane, ponieważ na statku jest covid. Jeden z członków załogi dostał pozytywny wynik testu. Pan Mąż też robił test, w niedzielę wieczorem, bo miał lecieć przez Amsterdam, a tam nawet tranzytowi muszą mieć wynik ze sobą. Wynik miał oczywiście negatywny. Co będzie dalej, to nie wiadomo, ale myślę, że PM posiedzi w domu jeszcze co najmniej dwa tygodnie, bo statek potrzymają pewnie w kwarantannie, a jest on aktualnie w USA, gdzie przepisy są dość surowe. 

Cieszę się więc, że mam męża dłużej w domu, tym bardziej, że mamy teraz większą perspektywę na spędzenie razem wakacji, ale trochę mi szkoda tych, co już pewnie spakowali się na podróż do domu, a teraz muszą odsiedzieć swoje na tym statku i nie wiadomo, kiedy ich wypuszczą (w wersji pesymistycznej, może być więcej tych zarażonych).

Skoro już jesteśmy przy covidzie, to poczytałam sobie trochę w wolnym czasie o szczepieniach i podjęłam decyzję, że zapiszę się, skoro mam już ten przywilej bycia w grupie 0. Mam już skierowanie, ale nie wiem jeszcze, gdzie i kiedy mam się z tym skierowaniem udać. Jak zacznę się dziwnie zachowywać i pisać dziwne rzeczy, to na pewno przez te mikrochipy od Billa Gatesa ;) chociaż, jakbym miała dzięki tym chipom nauczyć się naprawiania komputerów, to może i warto ;)

Dzieci leniwią się w domu na tych śmiesznych sztucznych feriach. Niby mają coś tam do roboty, ale praktycznie nie robią nic. Dobrze, że chociaż spędzają trochę mniej czasu przed ekranem, a kiedy tylko pogoda pozwala, gonimy ich na spacer.

A sam sylwester i pierwszy dzień nowego roku minął bardzo miło, do północy oglądaliśmy na Netlifxie Ranczo (jakoś nigdy dotąd nie było okazji...), potem wypiliśmy szampana, popatrzyliśmy na nieliczne fajerwerki, i dalej oglądaliśmy Ranczo (młodzież też się wciągnęła). Za to w Nowy Rok okazało się, że kot Filip jest wielkim wielbicielem muzyki poważnej, bo bardzo zainteresował go koncert noworoczny z Wiednia. Nawiasem mówiąc, postanowiłam, że zapiszę się na losowanie biletów na te koncerty. Zawsze o tym myślałam i chyba wreszcie dojrzałam do decyzji. I tak pewnie nie wylosuję, ale co szkodzi spróbować :) Tegoroczny koncert bez publiczności był jednakowoż bardzo smutny.