Media informują dziś, że minął rok od pierwszego przypadku koronawirusa w Polsce. W przyszłym tygodniu minie tydzień, odkąd prowadziłam ostatnie normalne zajęcia... Ciężki był to rok i chociaż nikt z nas nie przeszedł covida, to cała ta pandemia odbiła się zdecydowanie negatywnie na naszej psychice. Teraz jestem już wyluzowana i w sumie czuję się zmęczona tymi wszystkimi ograniczeniami, z których większość jest w ogóle bezsensowna i absurdalna (zaczynając od zamknięcia lasów...), ale pamiętam, że rok temu byłam przerażona potwornie, bo jeszcze nie było do końca wiadomo, co ten wirus potrafi.
Najlepsze jest to, co się działo u mnie w pracy. Teraz chyba mogę już o tym pisać, bo wtedy było zbyt gorąco. Pod koniec lutego gościliśmy w domu dziewczynkę z Rumunii, w ramach Erasmusa w szkole Madzi - w szkole byli też Grecy i Hiszpanie, Włosi już nie dojechali. Jednocześnie wróciłam na zajęcia po feriach i okazało się, że na jednym z kierunków mamy sporą grupę studentów, którzy byli na wspólnym narciarskim wyjeździe we Włoszech i wracali jednym samolotem, a część wróciła mocno chora (to tak a propos tego pierwszego przypadku - na pewno byli już jacyś chorzy wcześniej, tylko nikt ich nie testował). Studenci pytali w dziekanacie, czy mają przychodzić na zajęcia w tej sytuacji, i usłyszeli, że tak, więc na zajęcia poszli, nie tylko na języki, ale także do innych jednostek, między innymi do szpitali. Moja wice-szefowa poleciła więc nam, żeby zapytać, którzy studenci wrócili z Włoch, i wysłać ich do domu, a ostatecznie skróciła wszystkie zajęcia o 20 minut i tam gdzie się dało pootwieraliśmy wszystkie okna.
Na drugi dzień wybuchła straszna afera, ktoś zadzwonił do mediów, w gazecie poszedł artykuł, że na uczelni może być wirus, główna szefowa dostała solidne bęcki od dużej władzy, my oczywiście na zasadzie fali dostaliśmy bęcki od szefowej, i powiedziano nam stanowczo, że mamy się nie wygłupiać, bo wirus niegroźny, nie ma jeszcze przypadków w Polsce, nie histeryzować, siedzieć cicho i broń Boże nie wypowiadać się publicznie.
Za dwa tygodnie zamknięto cały kraj. I kto histeryzował?
To się wszystko zdaje takie odległe, jakby w innym życiu. Zastanawiam się, kiedy ta pandemia trochę zelżeje i czy będziemy jeszcze umieli żyć tak jak kiedyś, ale wydaje mi się, że pewne zmiany zajdą na stałe, do tamtego beztroskiego życia już chyba nie wrócimy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz