Jestem zaszczepiona pierwszą dawką i póki co jest wszystko dobrze, nic mnie nie boli, chociaż ostrzegano, że ręka może boleć. Organizacja w szpitalu tymczasowym bez zarzutu :)
Sceny z życia marynarskiej rodziny.
Jestem zaszczepiona pierwszą dawką i póki co jest wszystko dobrze, nic mnie nie boli, chociaż ostrzegano, że ręka może boleć. Organizacja w szpitalu tymczasowym bez zarzutu :)
Pan Mąż wciąż w domu, dostał bilety na termin o tydzień późniejszy, ale dzień przed wyjazdem okazało się, że znowu jest to niemożliwe i teraz tak naprawdę nic bliżej nie wiadomo. Może być następny tydzień, a może jeszcze dalej, i w ten sposób może dociągnie do końca miesiąca ;) Szkoda tylko, że każdy sygnał nadchodzącego maila od razu wprawia człowieka w nerwowy dygot, bo może a nuż przysłali terminy lotów. I tych biedaków zamkniętych na statku na kotwicowisku w pobliżu Nowego Jorku też trochę szkoda. Biorąc pod uwagę aktualny klimat w USA, to jednak wolałabym, żeby PM pojechał tam nieco po 20 stycznia...
Moja motywacja bardzo, bardzo nisko znajduje się, styczeń to zawsze trudny miesiąc, ale w tym roku to jest już wybitnie trudny. Długi i nudny i nie ma zupełnie na co czekać, święta już minęły, moje ferie dopiero w połowie lutego, a miesiąc ciągnie się i ciągnie w nieskończoność. Ogólny dzień świstaka też nie ułatwia sprawy. Wybralibyśmy się nawet gdzieś na krótką wycieczkę, ale dokąd, skoro i tak wszystko pozamykane na głucho? A kombinować nam się nie chce.
Dobrze, że chociaż w ostatnich dniach trochę śniegu spadło i od razu zrobiło się przyjemniej. Ciekawe, jak długo ten śnieg poleży - osobiście wróżę, że do weekendu, bo potem przejdą mrozy i znowu będzie temperatura na plusie. A zapowiadają "straszne" mrozy do -10, co może i się sprawdzi, bo od kilku dni wszyscy chodzimy strasznie głodni, koty też. Luna była widziana, jak wyjada Filipowi żarcie z miski, a to jest widok niesłychany, coś jakby upolować jednorożca. Mądrość ludowa głosi, że przed mrozami często jest się głodnym, no bo przecież trzeba zgromadzić warstwę izolacyjną...
Dzisiejsze ze spaceru i bałwan ulepiony przez Mikołaja.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się od małego trzęsienia ziemi. Pan Mąż miał spakowane walizki i po śniadaniu miałam odwieźć go na lotnisko, ale przyszedł mail z informacją, że podmiany wstrzymane, ponieważ na statku jest covid. Jeden z członków załogi dostał pozytywny wynik testu. Pan Mąż też robił test, w niedzielę wieczorem, bo miał lecieć przez Amsterdam, a tam nawet tranzytowi muszą mieć wynik ze sobą. Wynik miał oczywiście negatywny. Co będzie dalej, to nie wiadomo, ale myślę, że PM posiedzi w domu jeszcze co najmniej dwa tygodnie, bo statek potrzymają pewnie w kwarantannie, a jest on aktualnie w USA, gdzie przepisy są dość surowe.
Cieszę się więc, że mam męża dłużej w domu, tym bardziej, że mamy teraz większą perspektywę na spędzenie razem wakacji, ale trochę mi szkoda tych, co już pewnie spakowali się na podróż do domu, a teraz muszą odsiedzieć swoje na tym statku i nie wiadomo, kiedy ich wypuszczą (w wersji pesymistycznej, może być więcej tych zarażonych).
Skoro już jesteśmy przy covidzie, to poczytałam sobie trochę w wolnym czasie o szczepieniach i podjęłam decyzję, że zapiszę się, skoro mam już ten przywilej bycia w grupie 0. Mam już skierowanie, ale nie wiem jeszcze, gdzie i kiedy mam się z tym skierowaniem udać. Jak zacznę się dziwnie zachowywać i pisać dziwne rzeczy, to na pewno przez te mikrochipy od Billa Gatesa ;) chociaż, jakbym miała dzięki tym chipom nauczyć się naprawiania komputerów, to może i warto ;)
Dzieci leniwią się w domu na tych śmiesznych sztucznych feriach. Niby mają coś tam do roboty, ale praktycznie nie robią nic. Dobrze, że chociaż spędzają trochę mniej czasu przed ekranem, a kiedy tylko pogoda pozwala, gonimy ich na spacer.
A sam sylwester i pierwszy dzień nowego roku minął bardzo miło, do północy oglądaliśmy na Netlifxie Ranczo (jakoś nigdy dotąd nie było okazji...), potem wypiliśmy szampana, popatrzyliśmy na nieliczne fajerwerki, i dalej oglądaliśmy Ranczo (młodzież też się wciągnęła). Za to w Nowy Rok okazało się, że kot Filip jest wielkim wielbicielem muzyki poważnej, bo bardzo zainteresował go koncert noworoczny z Wiednia. Nawiasem mówiąc, postanowiłam, że zapiszę się na losowanie biletów na te koncerty. Zawsze o tym myślałam i chyba wreszcie dojrzałam do decyzji. I tak pewnie nie wylosuję, ale co szkodzi spróbować :) Tegoroczny koncert bez publiczności był jednakowoż bardzo smutny.
...i po świętach. Szykuje się człowiek cały miesiąc, a potem trzy dni zlatują jak z bicza trzasł i koniec. W każdym razie, jestem wyjątkowo zadowolona, bo pogoda w tym roku była spacerowa i dzięki temu, że Pan Mąż jest w domu, codziennie chodziliśmy na wędrówki. Wyszło mi, że codziennie średnio przespacerowałam w ubiegłym tygodniu 7,5 kilometra :) Wyjątkowo udało się też przygotowywanie jedzenia, nic nie zostało i niczego nie zabrakło, i prawie wszystko smakowało. Pierwszy raz zrobiłam w tym roku gravlaxa, i to nam za bardzo nie podeszło, zjedliśmy, ale bez wielkiej przyjemności. Za to świetnie wyszły wegańskie pierogi z soczewicą. Klasyka, czyli barszcz, uszka, makowce i pierniki, też wyszły znakomicie.
Teraz zabieram się za pranie i różne prace porządkowe, bo Pan Mąż dostał wezwanie na statek na 6 stycznia i musimy pewne sprawy dograć przed jego wyjazdem.
Koniec roku sprzyja wszakże podsumowaniom. Rok 2020 wielu z nas zapamięta jako straszny, ale tak sobie myślę, że ja osobiście nie mogę uważać go za bardzo katastrofalny. Nikt z mojej rodziny ani znajomych nie przechodził ciężko covida i na szczęście nie znam nikogo, kto umarł. Nikt także nie stracił pracy ani nikomu nie pogorszyły się warunki życiowe. Co ciekawe, firma, w której pracuje Pan Mąż, zanotowała najwyższy wzrost w historii... a wydawałoby się, że transport może ucierpieć. Ja pracuję w budżetówce, ale większych cięć też nie było... obcięli nam lekko stawkę za nadgodziny, ale premię roczną dostałam bardzo tłustą, jak nigdy. Tak więc zdecydowanie nie możemy narzekać.
Największy problem, jaki nas dotknął, to odcięcie młodzieży od nauki szkolnej, tu widzimy duże deficyty w ich rozwoju i niestety odrabianie tych szkód może potrwać długi czas. Wydaje mi się, że za całą pandemię najbardziej zapłaciły właśnie dzieci i młodzież, i moje największe marzenie na 2021 rok jest takie, żeby wreszcie wrócili do szkół!
I jeszcze drobne podsumowanie:
- 2020 książkowo: najlepsza książka, jaką przeczytałam, to "Stacja Muranów", ta książka ryje psychikę i zostaje na długo w pamięci, zwłaszcza, jeśli zna się opisywane tam miejsca. Na drugiej pozycji, "Gorzko, gorzko" Joanny Bator, fantastyczna opowieść.
- 2020 muzycznie: moje odkrycie muzyczne w tym roku to Declan McKenna, fantastyczny i utalentowany młody muzyk, słucham na okrągło już kolejny miesiąc.
- 2020 filmowo/serialowo: zachwycił mnie serial "Normal People". Poza tym, wielkich fajerwerków nie było, ale chyba najlepiej oglądało mi się "Wielkie kłamstewka"; co prawda, żadna to nowość, ale wcześniej tego nie widziałam. Na koniec roku wkręciliśmy się w brytyjski serial "Doc Martin", świetne na wieczorny relaks, obejrzeliśmy całe 9 sezonów na Netflixie.
- 2020 podróżniczo: bardzo podobało mi się jesienią na Dolnym Śląsku, jesień w górach jest cudowna!
- 2020 modowo: hitem roku wcale nie są dla mnie dresy, tylko długa spódnica na lato. Ostatni raz chodziłam w długich spódnicach ze 20 lat temu, a teraz wróciły i to jest super opcja na każdą pogodę.
- 2020 domowo: hitem roku jest remont w pokoju "wykładowym" (jak Mikołaj był mały, nazywał ten pokój "pokojem kotka", bo poprzednia właścicielka naszego domu trzymała tu kota. Teraz koty też lubią tu siedzieć... historia zatoczyła koło). Z graciarni powstał bardzo miły i przytulny mini-salonik z funkcją biurową. Poza tym kupiliśmy nowe meble na taras i wymieniliśmy starą lodówkę. Hitem było też zazielenienie tarasu, ten trend zamierzam rozwijać w kolejnym roku!
Życzyłabym sobie, aby dla nas wszystkich 2021 rok okazał się tylko lepszy!
Przerwa świąteczna w rozkwicie. Najlepsze jest uczucie, że jest niedziela wieczorem i nie myślę o tym, że jutro poniedziałek i że muszę zdalnie produkować się od 8 rano do 19.30. Strasznie mi się to nie podoba, że praca tak wchodzi teraz do domu, ale na szczęście trzymam ją w pokoju roboczym (nazywamy go czasem pieszczotliwie "pokojem wykładowym"), i nie rozlewa mi się na resztę mieszkania. Nie mam też Teamsa w telefonie, i będę prywatności telefonu bronić z całych sił - i tak wystarczy, że przychodzą maile, również służbowe.
Dostaliśmy możliwość zaszczepienia się na covid w fazie zerowej, jako personel niekliniczny pracujący w służbie zdrowia, co uważam za swoistą głupotę, bo do pracy stacjonarnej i tak nie wrócę w tym roku akademickim, a szczepionek jest mało i powinny trafić do najbardziej potrzebujących. Nie jestem przeciwna szczepieniom, a wręcz przeciwnie, uważam szczepienia za jedno z największych osiągnięć medycyny. Chciałabym zaszczepić się, ale jeszcze nie teraz, mogę spokojnie poczekać, przy moich ograniczonych kontaktach ze światem zewnętrznym nie mam dużych szans na złapanie tego wirusa. Tak więc chyba na razie nie będę się zgłaszać i zobaczę, co będzie działo się dalej. Szczepionek i tak na razie nie ma i nie wiadomo, kiedy będą, tak więc te zapisy to tak trochę "na zaś".
Choinka już ubrana, mamy nowe światełka i Madzia jako tegoroczny kierownik artystyczny zarządziła, że bombek będzie mało, bo światełka już wystarczająco choinkę ubierają.
Zaczęłam też już świąteczne gotowanie, dziś zrobiłam farsz do uszek i pierogów, jutro będę lepić. Nie cierpię lepienia uszek, więc nie cieszy mnie ta perspektywa, no ale bez uszek do barszczu nie będzie Wigilii. Codziennie mam rozpisane jakieś zadania, czyli jutro uszka, pojutrze makowce, i tak dalej aż do czwartku. Pogoda szykuje się deszczowa, więc można sobie ze spokojem w kuchni urzędować. Marzy mi się już to nowe, funkcjonalne wyposażenie i płyta na 5 stanowisk! Oby za rok... :)
Ta kuchnia doprowadzi mnie chyba do obłędu... ostatnio mówimy w kółko prawie tylko o tym, bo chcielibyśmy sprawę dopiąć organizacyjnie do końca roku. Stan na wczoraj był taki, że mieliśmy wybrane fronty, blaty i płytki, a do omówienia zostały jakieś tam drobne szczegóły, no i oczywiście zgranie ekip remontowo-budowlanych na drugą połowę czerwca. Dzisiaj jednak obudziłam się z innym nastawieniem, a do tego przyszedł mail z wyceną obróbki blatu granitowego, i nagle stwierdziłam, że chyba wpuszczamy się w jakieś maliny. Pomijając już cenę, ten wybrany blat chyba nie będzie współgrał z resztą domu. Czy ja już pisałam, że jesteśmy obydwoje beznadziejni w urządzaniu wnętrz...? - no właśnie. Nasz projektant nie ułatwia sprawy; to znaczy owszem - świetnie wszystko rozplanował i myślę, że projekt jest optymalny, ale dekoracyjnie, wzorniczo, tu pomocy mi brak, bo projektant właściwie dopasowuje się do tego, co my mówimy i za mało sugeruje od siebie.
Czyli, podsumowując, chciałabym ten granit i taka kuchnia byłaby piękna, ale nijak nie pasująca do pozostałych pomieszczeń.
Być może będzie to jedyny śnieg tej zimy, szkoda, bo od razu jakoś przyjemniej na duszy, kiedy się patrzy na białość zamiast szarości. Kotki wykonują krótkie wypady na taras i śmiesznie brodzą w śniegu. Mikołaj wyszedł ze swojej jaskini i poleciał lepić bałwana, ale niestety śnieg nie chciał się lepić. Jutro pewnie już to wszystko stopnieje, a na weekend zapowiadają 10 stopni, więc powróci listopad i potrwa pewnie do marca (czasami wydaje mi się, że taka typowa polska zima to taki wieczny listopad).
Zaczynam dekorowanie domu na święta - kupiliśmy dziś dwie gwiazdy betlejemskie, do tego dodałam świecę do stroika i odpaliłam nową Yankee o nazwie "Singing Carols", bardzo przyjemny zapach. Jutro mam w planach rozwieszenie wieńców i zrobienie dekoracji z gałązek choinkowych i światełek przed domem.
Oprócz tego byliśmy na długim i owocnym spotkaniu w sprawie kuchni, tak więc mamy już gotowy projekt i wstępnie wybraną kolorystykę. Na razie nie mam jeszcze tego projektu na własność, dostanę go po podpisaniu umowy i wtedy może pokażę wizualizację. W każdym razie, zostajemy przy wyspie na środku, piekarnik wędruje do góry i w całkiem inne miejsce, lodówka też będzie przestawiona w przeciwny kąt. Dołem szuflady, pełno szuflad, z udźwigiem do 70kg! Już widzę, jak sobie wreszcie wszystko poukładam. Szafka cargo będzie miała jednak 25 cm i to już jest jakaś szerokość, zmieszczą mi się chociażby wszystkie pudełka z Ikei na produkty sypkie.
Z podpisaniem umowy czekamy jeszcze na wycenę blatów, chcielibyśmy pójść w te spieki kwarcowe, ale to oczywiście zależy od pieniędzy, bo te spieki są różne i potrafią kosztować tyle co wszystkie pozostałe meble wraz z okuciami (to jest oczywiście wersja pt. "po naszym trupie").
W każdym razie, jeśli chodzi o kolory, zostajemy w tonacji kremowo-beżowo-biało-szarej. Są dwie opcje: jaśniejsze fronty plus ciemniejsze blaty, albo na odwrót. Mniej więcej coś takiego, najpierw opcja z ciemniejszym blatem:
I tak oto dotarliśmy do ostatniego miesiąca w tym szalonym roku... Ostatnio odczuwam mocno ciężar tego zamknięcia w domu, wszystkie dni wyglądają podobnie, a jedyną rozrywkę stanowi wyjście na spacer i okazjonalne zakupy. Bardzo brakuje mi wyjścia do ludzi, choćby zwykłego dnia w pracy, ale również pójścia do kina czy do teatru, na koncert, czy posiedzenia między ludźmi w restauracji. O ile nie zmieni się nic w branży hotelowej, to nigdzie się nie wybierzemy także w okresie okołoświątecznym. Niektórzy robią podobno różne wałki związane z udowadnianiem, że jest się na wyjeździe służbowym i pracuje się zdalnie z hotelu w górach czy nad morzem, ale w naszym przypadku chyba trudno byłoby takie coś udowodnić. Zresztą, nie mam ochoty kopać się z koniem w postaci ewentualnej kontroli, a poza tym jechanie gdziekolwiek w tym okresie roku, kiedy przez pół dnia jest ciemno i siedzenie w pokoju hotelowym, bo wszystkie atrakcje są zamknięte, też jest bez sensu. To już wolę siedzieć w domu, gdzie mam wszystkie wygody i to co lubię.
Powyżej najczęstsza rozrywka wieczorna.
Oglądamy więc sporo filmów, obejrzeliśmy już cały sezon "The Crown" (nie podobała mi się postać Margaret Thatcher, była dziwnie karykaturalna), "The Undoing" (to na HBO, rozczarowujące), i kilka innych mniej lub bardziej udanych produkcji. Aktualnie oglądamy śmieszny brytyjski serial "Doc Martin", jeśli ktoś lubi angielski humor to polecam, może niezbyt to głębokie, ale na pewno rozluźniające przed spaniem. Mam też sporo do czytania, teraz czytam nową Ferrante, a mam jeszcze w kolejce nowego Cormorana Strike'a i nową powieść Joanny Bator.
A tak często wyglądają moje zdalne zajęcia.
Poza tym nurtuje nas kwestia remontu kuchni, chcielibyśmy go zrobić w przyszłym roku, i mamy wstępnie wybranego wykonawcę. Jesteśmy teraz na etapie robienia projektu, ale nie mamy jeszcze wyceny, więc w sumie to nie wiadomo, czy się zdecydujemy, czy też ostateczna cena zetnie nas z nóg. W każdym razie, ja nie nadaję się do projektowania wnętrz, Pan Mąż jeszcze mniej, więc nie jest to łatwe zadanie. Co do czego pasuje, a co nie? Jaki kolor frontów, a jaki kolor blatu? Blat taki czy owaki? szafki czy szuflady? stół czy wyspa? aaaaaaaaaaa!! ratunku! Nasza kuchnia jest trudna, bo chociaż jest duża (14m2), to ma dwa okna, nie ma jednej ściany bo jest otwarta na salon, a w drugiej ścianie jest otwór drzwiowy do hallu, który będziemy chcieli zlikwidować. Płyty grzewczej i wody ruszyć się nie da, więc to są dodatkowe czynniki utrudniające. Póki co, mamy wersję z wyspą, w czwartek czekają nas kolejne dwie godziny u projektanta i może wreszcie uda nam się dowiedzieć, czy nas w ogóle na to wszystko będzie stać. Chętnie przyjmę wszelkie podpowiedzi. Na przykład: blat z kompozytu, spieku czy granitowy? uchwyty do szafek czy docisk? (chyba wolę uchwyty) Lodówka czarna czy srebrna? Czy wysuwane cargo szerokości 15 cm w ogóle ma sens? (na szersze nie mam miejsca). I tak dalej, i tym podobne...
Dziś mój Mąż obchodzi urodziny! Z tej okazji, chciałabym zadedykować mu ten wpis. Co jak co, ale Mąż udał mi się w życiu nadzwyczajnie! Jest moim najlepszym przyjacielem i partnerem. Należy do pokolenia prawdziwych mężczyzn, którzy żadnej pracy się nie boją. Naprawią zepsute urządzenie domowe i przewiną dziecku pieluszkę. Zadbają o dobrobyt i bezpieczeństwo rodziny, wyremontują dom i ugotują smaczny obiad. Jedyną rzeczą, której mój Mąż nie robi w domu, jest prasowanie, ale ja akurat lubię prasować (jakkolwiek dziwne może się to wydawać). Mój Mąż chodzi ze mną na strajk kobiet i protest czarnych parasolek, a gdybym powiedziała mu, że od jutra on zostaje z dziećmi w domu, a ja idę robić karierę zawodową, nie zgłosiłby ani słowa protestu. Jednocześnie wykonuje bardzo trudny i męski zawód, mierząc się z zamknięciem na niewielkiej przestrzeni z przypadkowymi ludźmi i rozłąką z bliskimi na kilka miesięcy.
Oczywiście nikt nie składa się z samych zalet, toteż i ten Ideał ma swoje wady. Szybko się złości i jest niecierpliwy, a w złości bywa wybuchowy. Czasami nie słucha i jest roztargniony, a czasami działa jak control freak. Kim jest jednak człowiek bez wad...? Jesteśmy razem już 18 lat i jak mój Mąż dzisiaj powiedział, będąc tak długo razem jesteśmy już mieszanką swoich charakterów i usposobień. Gdybyśmy nie byli razem, każde z nas byłoby zupełnie kimś innym.
Dziś życzę mojemu Mężowi - 100 lat w zdrowiu i miłości. Dziękuję, że jesteś! Kocham Cię!
Piękna jesień już minęła, ostatnich kilka dni to typowo listopadowa aura, a od wczoraj dodatkowo temperatura spadła w okolice zera. Skorzystaliśmy z ostatniego ciepłego dnia, żeby pozdejmować z tarasu rośliny, które muszą przezimować w domu. Nie wiem, co mam zrobić z bambusem fargesia, teoretycznie jest mrozoodporny, ale ile mrozów nas czeka i czy on przetrwa? - zagadka. Podobnie sundavilla, która znosi temperatury do -5, ale jak czytałam, jest dość trudno przezimować ją w domu, musiałaby stać w ogrodzie zimowym lub na werandzie, ale takowych nie posiadam. Poza tym mocno się rozrosła i ciężko by mi było ją ściągnąć z balustrady. Tak więc na razie została i stoi. Zastanawiałam się, czy może obłożyć donicę styropianem, to zawsze dodatkowa izolacja.
Poniżej zamieszczam moją kwitnącą ciągle nasturcję i inne zieloności, to jakiś rekord, już po 20 listopada!
Pogoda dziś była niesłychana jak na połowę listopada, piękne słońce i kilkanaście stopni. Odkurzyłam więc moje kije do nordic walking i ruszyliśmy na spacer. Zabraliśmy tylko Madzię, bo Mikołaj ma koszmarny tydzień w szkole i musiał siedzieć nad lekcjami, chociaż bardzo miał ochotę też się przewietrzyć. Wybraliśmy trasę dwa razy dłuższą niż zwykle, ale dzień był tak piękny, że aż nie chciało się wracać do domu. Kto w ogóle pamięta taką pogodę w listopadzie? Nie było nawet jeszcze ani razu przymrozków i moje kwiaty na tarasie ciągle kwitną, a już szczególnie nasturcja, która latem jakoś nie mogła ruszyć, a teraz jest obsypana kwiatami!
Jutro niestety ma już padać, więc może to był ostatni tak piękny dzień tej jesieni. A poza tym dzięki deszczowi nie będzie mi tak przykro spędzić kilka godzin przed ekranem...
Poniżej Filip przy ulubionej zabawie. Piórko przytwierdzone jest do wędki, Filip poluje na to piórko i potem ciągnie operatora wędki na spacer po całym domu. W wybranym miejscu odkłada to piórko i cały cyrk zaczyna się od nowa. Rano przed śniadaniem robię tak ze dwie rundki po domu, a na zdjęciu niżej akurat spaceruje Madzia (widać jej odjechane kapcie z Pepco...).