sobota, 1 października 2022

Szestnastka

Wrzesień przeleciał w mgnieniu oka, a na blogu zapanowała cisza, bo jakoś nie miałam ostatnio natchnienia do pisania, a poza tym ciągle coś się działo. Początek października oznacza, że dziś świętuje Madzia i to już są jej szesnaste urodziny! Specjalnych obchodów solenizantka sobie nie życzyła, toteż w charakterze uroczystości zamówiliśmy na obiad sushi, potem było zdmuchnięcie świeczek na malutkim torciku, i to wszystko. W ramach prezentu, młoda dostała bilet na koncert The Cure w Łodzi, gdzie jedzie z koleżanką i jej rodzicami; brat natomiast sprezentował jej nową świeczkę Yankee Candle. 


Po powrocie z Włoch nie posiedzieliśmy długo w miejscu, bo wywiało nas na kolejną wycieczkę, tym razem w czeskie Karkonosze i do Karlovych Varów. Trzeba zrelaksować się, póki jeszcze na to jest czas, bo za chwilę i ja, i Mikołaj wpadniemy w tryby uniwersyteckie, a rok zapowiada się trudno. Zdjęcia w tym wpisie pochodzą z tej właśnie wycieczki, o której pewnie jeszcze napiszę (mam sporo tego zaległego pisania, bo jeszcze został Londyn, jeszcze Włochy, no i teraz kierunek Czechy...).

W ubiegłym tygodniu miałam okazję sprawdzić się jako tłumacz kabinowy :) Nigdy w życiu wcześniej tego nie robiłam poza krótkim epizodem na studiach; nie miałam też nigdy ciągot w tę stronę, ale zdarzyło się tak, że zadzwoniła do mnie moja szefowa i niemal z płaczem błagała mnie, żebym zgodziła się w trybie pilnym tłumaczyć prestiżową konferencję, bo organizatorzy ocknęli się dzień przed, że mają kilkunastu anglojęzycznych gości, a nie mają tłumacza. Musiałam niewątpliwie upaść na głowę, ale się zgodziłam, głównie chyba dlatego, że moja szefowa ma duży dar przekonywania, a tematyka konferencji jest na tyle mi bliska, że przynajmniej rozumiem, o czym jest mowa. Całe przekonywanie odbyło się dzień przed konferencją, o godzinie 18, więc to daje pewne pojęcie, jak bardzo szalone było to przedsięwzięcie! Ale jak zapewniała moja szefowa, wystarczy, że przetłumaczę co trzecie zdanie, tak aby szanowni goście nie czuli się zostawieni samym sobie.

Cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Dostałam program konferencji oraz tytuły prezentacji, i to by było na tyle. Przy okazji wyszło na jaw, że gościem honorowym otwierającym całe spotkanie jest mój dobry kolega, mąż mojej koleżanki ze studiów, robiący wielką karierę naukową w USA, toteż od razu poczułam się lepiej, a i w kuluarach mogłam serdecznie przywitać się z panem profesorem, przez co na pewno urosłam w oczach obecnych na miejscu moich studentów ;) Ale tak na serio, okazało się, że cały zestaw do tłumaczenia kabinowego jest niegotowy, więc musiałam poczekać, aż panowie podłączą mi wszystkie kabelki, i cały początek i oficjalna część przeleciały, więc tego nie musiałam tłumaczyć. Bardzo miła pani Monika z Biura Organizacji Konferencji wydrukowała mi slajdy do kolejnych prezentacji, więc mogłam się chociaż z grubsza przygotować, i w sumie poszło mi nienajgorzej jak na taką kompletną prowizorkę. Myślę, że udało mi się przetłumaczyć dobre 80%, więc na pewno dużo więcej niż co trzecie zdanie. Piszę teraz o tym bardzo lekko, ale ze stresu nie spałam pół nocy, i na pewno nie będę chciała powtarzać tego doświadczenia, no ale co zaplusowałam u szefowej, to moje, a i jakieś dodatkowe pieniądze powinny za to wpaść. No i spotkałam kolegę! Tymczasem jego żona, a moja koleżanka, walczy na Florydzie ze skutkami huraganu, na szczęście oni mieszkają w środku półwyspu i nie byli aż tak bardzo dotknięci jego skutkami.


4 komentarze:

  1. Super. Ja kabinowo nigdy nie tłumaczyłam, ale zawsze lubiłam tłumaczenia na żywo. Jak znasz temat, to one są lepsze niż pisemne, bo tak Cię nie umęczą (komputer i w sumie dość nużąca robota), no i kasa zawsze jest dużo lepsza :) Ale już dawno tego nie robiłam! Trzymaj te kontakty, bo może jeszcze się kiedyś odważysz :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej wątpię, ale kto wie ;) Ja jednak wolę pisemne tłumaczenia, bo łatwiej mi idzie pisanie niż mówienie, ale dobrze zrobić od czasu do czasu coś innego. Ćwiczenie dla mózgu ;)

      Usuń
  2. Wszystkiego najlepszego dla Madzi! Ma talent dziewczyna, uwielbiam jej obrazy.
    Gratuluję tłumaczenia :) Takie szalone akcje są najlepsze, a i nerwów było intensywnie, acz krótko.
    W moim pierwszym, lubelskim życiu, przyszło mi tłumaczyć prezentację prezesa firmy z Włoch przed widownią składającą się z 800 klientów. Że ja się na to porwałam!
    Oraz zbiorczo napiszę, że wszystkie Twoje zdjęcia podziwiam z zapartym tchem. Piękne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo w imieniu swoim i Madzi :) W tłumaczeniu kabinowym dobre jest to, że nie widać odbiorców (przynajmniej ja nie widziałam), bo takie tłumaczenie przed audytorium to dopiero musi być stres!

      Usuń