wtorek, 10 grudnia 2019

O pudełkach

Obiecałam post o pudełkach. Siadałam do niego już ze 3 razy. Może teraz się uda dokończyć ;)
Po pierwsze - dlaczego zdecydowałam się na pudełka? Dwa razy byłam u dietetyka i dwa razy dostałam ułożony jadłospis. Żaden z tych jadłospisów niestety nie nadawał się do moich potrzeb, nie przystawał do tego, co lubię, ani do tego, jak wygląda mój dzień. Mam wrażenie, że dietetycy słuchają, co się do nich mówi, a potem robią i tak po swojemu, czyli według jednego ustalonego wzorca... Jeden z moich jadłospisów zawierał codziennie jakieś danie z kiszonej kapusty, czyj żołądek jest to w stanie wytrzymać? Mój na pewno nie. W drugim miałam takie kwiatki jak np. półtora jajka na śniadanie. W obydwu przypadkach, żeby ugotować to wszystko, odważyć składniki itd., musiałabym codziennie spędzać w kuchni co najmniej godzinę.
Tak więc wpadłam na pomysł z pudełkami, które wychodzą nieco drożej niż samodzielne gotowanie, ale ile czasu się zaoszczędza! Pierwsza wybrana firma (lokalna) to był niewypał, jedzenie było niesmaczne i o mały włos nie zrezygnowałam w ogóle. Zdecydowałam się próbnie na inną firmę, ogólnopolską. Nie każda niestety dowozi do mojej miejscowości, więc wybór był ograniczony. I ten wybór okazał się trafiony, wszystko jest smaczne, dowiezione punktualnie, urozmaicone i co najważniejsze, cukier unormowałam, i mam kilka kg na minusie!
Plusy diety pudełkowej:
- dopasowanie do potrzeb. Na rynku jest mnóstwo firm i można wybrać sobie dietę, jaka jest nam potrzebna. Ja mam teraz dietę Hashimoto, bez laktozy i glutenu (chociaż akurat nie wierzę w złe działanie glutenu), opartą na warzywach i o niskim indeksie glikemicznym. Można mieć opcję wege lub vegan, bez laktozy, bez ryb, keto, dla sportowców, matek karmiących, dzieci, itd. itp.
- urozmaicenie. Dostaję 4 posiłki dziennie przez 5 dni w tygodniu - czyli 20 dań, żaden posiłek nie powtarza się, a obiad nie powtórzył się jeszcze ani razu przez 2 miesiące!
- odmierzone porcje. W domu zawsze ugotuje się czegoś więcej, myślisz - zjem, bo co ma się zmarnować, i w efekcie zjada się za dużo. Poza tym mam to jedzenie dokładnie podzielone na cztery porcje i łatwiej jest mi pilnować się, żeby nie jeść nic innego w tak zwanym międzyczasie.
- zbilansowana dieta. Teraz mam 1500 kcal bez śniadań - te robię sama na ok. 300-350 kcal, i posiłki są na ogół tak ułożone, że najadam się do syta (no, czasami bywam trochę głodna, ale da się wytrzymać).
- wygoda. Zabieram do pracy pudełko z obiadem, podgrzewam i jem.
- oszczędność czasu!!! Bardzo lubię gotować, ale nie pod presją! Dla dzieci gotuję nadal, ale oni są mało wymagający, generalnie jedzą w kółko te same potrawy, których akurat ja nie jadam.
- dowożenie! Codziennie o 6 rano torba z jedzeniem na cały dzień wisi na płocie.
Minusy:
- nie mam wpływu na wybór produktów, co mi trochę przeszkadza. Np. takie jajka - na nasz użytek domowy kupuję wiejskie od pani na rynku, ale co dostaję w pudełku, to niewiadoma.
- nie wszystkie posiłki mi smakują, no ale trudno trafić w gust wszystkich...
- irytuje mnie wstawianie do diety soków jako jednego posiłku (np. jako drugie śniadanie) - uważam, że soki, nawet przecierowe, mają za dużo kalorii w stosunku do zaspokojenia głodu, bo większość błonnika i tak jest odrzucona jako resztki. Dużo lepiej byłoby zjeść cały owoc sezonowy, np. jabłko czy pomarańczę. Na szczęście Madzia lubi soki, więc jak akurat jej smak podpasuje, to oddaję jej sok wymieniam sobie go na tenże owoc. Niemniej jednak, 4 razy w tygodniu sok na drugie śniadanie... to już przesada. Nie lubię też popularnych ostatnio koktajli warzywnych, a już koktajl na bazie przecieru pomidorowego to czysta ohyda. No, ale to już moja osobista preferencja, a jak napisałam wyżej, ciężko zaspokoić wszystkich...
- śniadania. Na początku miałam opcję ze śniadaniami, ale zrezygnowałam, bo nienawidzę śniadań na słodko, typu paciaja z kaszy jaglanej lub owsianka na wodzie, to nie jest dla mnie solidne śniadanie i zaraz jestem po tym głodna. Ja niestety muszę mieć kawałek pieczywa i coś białkowego, najlepiej jajko, kawałek ryby albo chudej szynki, plus warzywa. Tak więc śniadania robię sama i ta opcja mi odpowiada.
- no i ekologia... Codziennie mam 4 pojemniki plastikowe do wyrzucenia. Można zamawiać pojemniki biodegradowalne, ale jest to opcja dodatkowo płatna, a przy już wysokim koszcie diety, jest to koszt niebagatelny (w mojej firmie jest to dodatkowo 6 zł za dzień, czyli 30 zł w tygodniu...).

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Przy kawie...

Listopad wreszcie za nami, paskudny miesiąc. Odebrał mi wszelką inwencję i nawet pisać mi się nie chciało, bo o czym tu pisać, ciemno, mokro i zimno cały czas. Poranne pobudki o 6 dobijają mnie, bo jakoś nie potrafię się przestawić na spanie o 22. Nawet jeśli uda mi się wcześniej położyć, to i tak nie mogę zasnąć, to jest kompletnie nie mój rytm i nie umiem do tego przywyknąć.
Zazwyczaj dzień wygląda tak: wstaję o 6, przygotowuję herbatę i śniadanie dla Mikołaja, który wstaje zaraz po mnie. Ogarniam koty i drobne porządki, a o 6.30 wstaje Madzia. Przed 7 podwożę Mikołaja na dworzec na pociąg, wracam i zaraz podwożę Madzię, która jedzie pociągiem o 7.25. (idiotyczny rozkład jazdy, no ale co zrobić). Na szczęście na dworzec w miarę blisko, więc cała operacja podwożenia zajmuje 10 minut, a oni oszczędzają 20 minut spaceru.
Kiedy wracam, mam chwilę czasu dla siebie, tak jak właśnie teraz, więc mogę poczytać jakieś newsy, puścić odkurzanie, zrobić sobie kawę, no i oczywiście do pracy się przygotować, a potem jadę do tejże pracy i nie wracam wcześniej niż przed 17.30.
Jedyny inny dzień to środa, kiedy zaczynam rano i jedziemy razem z Madzią autem, ale też wracam późno, bo mam aż 4 bloki i to jest mój najtrudniejszy dzień.
W tym tygodniu na szczęście odpadają nam dwa dni tej wczesnej pobudki, bo Mikołaj ma jakieś rekolekcje adwentowe, na które nie wybiera się, więc będzie miał dwa dni wolnego i to do tego w dni, kiedy ma najwięcej lekcji, bo 7 i 8.
Za to w sobotę zaczynam zaocznych, dwa razy w tym miesiącu na wspaniałą godzinę 7.30...



Prawie cały listopad i jeszcze kawałek października byłam na diecie pudełkowej i wreszcie waga ruszyła w dół. Nie jest to tanie, ale działa!!! - i to najważniejsze. Może uda mi się zebrać i napisać o tym wkrótce coś więcej.
Madzia ma w środę swój konkurs z polskiego i denerwuje się trochę - chociaż nie ma powodu, bo jeśli jej się nie uda, ma szansę jeszcze za rok. Widzę, że z jednej strony bardzo jej zależy i coś tam robi dodatkowo, ale z drugiej strony mogłaby zrobić dużo więcej i często sobie odpuszcza, więc wynik tak naprawdę jest niepewny. Dużym utrudnieniem jest to, że powinna znać wszystkie lektury z 7 i 8 klasy, ale niemożliwością było przecież przeczytać w miesiąc "Quo vadis" i "Pana Tadeusza", które będą dopiero w klasie 8. Obejrzała więc ekranizacje i przeczytała wszystko pozostałe, czyli dramaty (Balladyna, Sen nocy letniej), wiersze i dodatkową lekturę (Za niebieskimi drzwiami). Czyli pewnie zależy, czy trafi jej się dobry temat i jak sobie z nim poradzi.
Jeszcze 3 tygodnie do świąt!!! - cieszę się i chyba zacznę zaraz dekorować dom, bo to pozwala jakoś przeczekać ten czas. Do tego korzenna świeczka, trochę świątecznych piosenek ze Spotify, mandarynki, no i czas szykować prezenty :)