środa, 13 stycznia 2021

Drugie podejście

Pan Mąż wciąż w domu, dostał bilety na termin o tydzień późniejszy, ale dzień przed wyjazdem okazało się, że znowu jest to niemożliwe i teraz tak naprawdę nic bliżej nie wiadomo. Może być następny tydzień, a może jeszcze dalej, i w ten sposób może dociągnie do końca miesiąca ;) Szkoda tylko, że każdy sygnał nadchodzącego maila od razu wprawia człowieka w nerwowy dygot, bo może a nuż przysłali terminy lotów. I tych biedaków zamkniętych na statku na kotwicowisku w pobliżu Nowego Jorku też trochę szkoda. Biorąc pod uwagę aktualny klimat w USA, to jednak wolałabym, żeby PM pojechał tam nieco po 20 stycznia...

Moja motywacja bardzo, bardzo nisko znajduje się, styczeń to zawsze trudny miesiąc, ale w tym roku to jest już wybitnie trudny. Długi i nudny i nie ma zupełnie na co czekać, święta już minęły, moje ferie dopiero w połowie lutego, a miesiąc ciągnie się i ciągnie w nieskończoność. Ogólny dzień świstaka też nie ułatwia sprawy. Wybralibyśmy się nawet gdzieś na krótką wycieczkę, ale dokąd, skoro i tak wszystko pozamykane na głucho? A kombinować nam się nie chce.

Dobrze, że chociaż w ostatnich dniach trochę śniegu spadło i od razu zrobiło się przyjemniej. Ciekawe, jak długo ten śnieg poleży - osobiście wróżę, że do weekendu, bo potem przejdą mrozy i znowu będzie temperatura na plusie. A zapowiadają "straszne" mrozy do -10, co może i się sprawdzi, bo od kilku dni wszyscy chodzimy strasznie głodni, koty też. Luna była widziana, jak wyjada Filipowi żarcie z miski, a to jest widok niesłychany, coś jakby upolować jednorożca. Mądrość ludowa głosi, że przed mrozami często jest się głodnym, no bo przecież trzeba zgromadzić warstwę izolacyjną...

Dzisiejsze ze spaceru i bałwan ulepiony przez Mikołaja.




A teraz uciekam na fakultet... gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce...!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz