niedziela, 24 stycznia 2021

Niedzielny relaks

Lubię takie niedziele, kiedy nigdzie mi się specjalnie nie spieszy i mogę sobie spokojnie poukładać myśli. Wczoraj miałam zaocznych i kiedy skończyłam zajęcia, z rozpędu przygotowałam sobie materiały na kolejny tydzień, więc dzisiaj mam spokojną głowę i nie stresują mnie myśli o pracy. Uświadomiłam sobie też, że zostały mi tylko dwa spotkania w ramach fakultetu z doktorantami, tak więc potem będę miała wolne środowe wieczory, super :) 

Pan Mąż wciąż tkwi w Kolumbii i to już w ogóle nie jest śmieszne. Statek jest spodziewany w porcie jutro, no zobaczymy, zobaczymy. Całe szczęście, że w sumie jest tam dość przyjemnie w tej Kolumbii, ciepło, w morzu można się kąpać, tylko PM narzeka na "nagabywaczy", na każdym kroku chcą coś sprzedać czy na coś naciągnąć i są bardziej namolni niż w krajach arabskich. Nawet jak jest się w restauracji, to zdarza się, że ktoś podchodzi do stolika i zaczyna np. rapować lub śpiewać, i trzeba być dość obcesowym, żeby się takich natrętów pozbyć. Cóż, na pewno wolelibyśmy, żeby PM spędził ten tydzień w domu zamiast na wygnaniu, ale jak już musi być na tym wygnaniu, to nie jest tam ostatecznie tak źle. Są miejsca na Ziemi, w których pewnie PM siedziałby cały tydzień w hotelu, nie mając ochoty wyściubić nosa z pokoju. Poniżej kilka świeżych zdjęć.






Dla kontrastu, zdjęcie z naszego dzisiejszego spaceru...


Mokro i ponuro było przez ostatnich kilka dni, dzisiaj padał taki deszczo-śnieg albo śniego-deszcz, zależy od punktu widzenia, ale wyciągnęłam młodzież na spacer, żeby chociaż trochę się przewietrzyli, bo pierwszy tydzień po feriach w zdalnej szkole sprawił, że ANI RAZU nie wyszli z domu za dnia. Chociaż nie, Mikołaj chodził do ogrodu naprawiać Czerepacha (czyli bałwana), ale dzisiaj ostatecznie Czerepach uległ ostatecznej destrukcji i Mikołaj porzucił naprawę na dobre.

Dzisiaj więc po spacerze oddałam się gotowaniu, jak zwykle na zapas, mam więc zrobione pieczone kurze nogi, które zjedliśmy dziś na obiad z Mikołajem, risotto z pomidorami (obiad Madzi), a także butter chicken, a właściwie butter turkey, który będzie na obiad jutro. Przy dobrej organizacji, następny obiad od zera ugotuję dopiero w czwartek. Wczoraj natomiast naszło mnie na faworki i nasmażyłam dwa półmiski. Co ciekawe, myślałam, że wszystko zejdzie, ale jakoś nie zeszło, młodzież je jakoś mniej ciastek czy co...? Zastanawiające.

Faworki
25 dag mąki
5 żółtek
2 łyżki kwaśnej śmietany (może być 18%)
łyżka wódki bądź octu
szczypta soli
olej do smażenia
cukier puder

Składniki ciasta posiekać nożem i zagnieść. Rozwałkować na cienkie placki, uformować faworki. Smażyć w mocno rozgrzanym oleju na złoty kolor z każdej strony. Po wyjęciu z oleju odsączyć faworki z tłuszczu na papierowym ręczniku, następnie przełożyć na półmisek i posypać cukrem pudrem.



4 komentarze:

  1. Mam taki sam przepis na faworki! Przy czym łyżka śmietany albo smalcu. Ale ostatnio, już od kilku lat, nie smażę faworków. Mąż biega i się odchudza, dla młodego są, o zgrozo, za słodkie!, Ida zje kilka, a reszta zostanie dla mnie. No i co, ja nie zjem? ;-)
    Kupuję gotowe, nie w kształcie faworków, tylko okrągłe, Fasnachtschüechli się to nazywa, fasnachtowe, karnawałowe ciasteczka w bardzo dowolnym tłumaczeniu. Sześć takich małych krążków to w sam raz porcja dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie w cukierni też są gotowe, ale raz do roku z reguły nachodzi mnie ochota i wtedy robię faworki sama. Częściej nie, bo to faktycznie strasznie kaloryczne jest.

      Usuń
  2. A co robisz potem z tymi białkami???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamrażam i używam do bezów, np. do Pavlovej. Czasami tez robię babkę na białkach. Białek zawsze zostaje mi sporo, bo często piekę kruche szarlotki, tam też idą same żółtka.

      Usuń