Przysiadłam dziś rano na kanapie przy naszym dużym oknie tarasowym i nagle pojawił się przede mną niespodziewany gość...
Wiewiórka przebiegła z jodeł po lewej stronie do sosny po stronie prawej, na skróty przez nasz taras. A tak naprawdę pewnie zmierzała do orzecha, pod którym teraz pełno interesujących dla wiewiórek fantów. Idąc później na spacer, kazałam Madzi, która została w domu, żeby poszła pozbierać orzechy. I poszła, ale zabrała ze sobą nie wiedzieć czemu moją nową torbę płócienną, w której noszę książki do pracy! Żeby chociaż znalazła ją w pralni, gdzie leżą wszystkie torby, ale nie - zdjęła mi ją z regału z książkami, gdzie ją sobie zawiesiłam, żeby się właśnie nie pomieszała z innymi. Orzechy mocno farbują, toteż torba nie nadaje się już do użytku. Wrzuciłam ją do prania, ale jak raz pralka mi szwankuje, będę musiała wezwać serwis, więc jak wypiorę tę torbę za kilka dni, to i tak już pewnie te plamy się nie spiorą. Tak to jest... poprosić dzieci o pomoc.
Muszę coś wymyślić, żeby niedziele nie wypadały mi tak strasznie pracowicie, bo nie zdążam odpocząć przed poniedziałkiem. Dziś od rana byłam czymś zajęta, a to gotowanie, a to pieczenie ciasta, a to ogarnianie kaprysów pralki, sprzątanie łazienki, przygotowanie zajęć na jutro... dobrze, że chociaż zdążyłam pójść na ten spacer. Od gotowania uciec się nie da, ale może muszę robić więcej w sobotę? Mimo wszystko, gotowy do podgrzania obiad w lodówce bardzo ułatwia mi życie w poniedziałek i wtorek. Teraz, zamiast się relaksować, muszę jeszcze iść i posprzątać kuchnię. Ale za to na spacerze było ładnie. Te złote liście pewnie ostaną się do następnego większego deszczu i wiatru. Kto wie, jak długo? - trzeba więc się pięknymi widokami cieszyć, dopóki są.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz