...bo jutro ani pojutrze nie mam zajęć, więc właściwie można powiedzieć, że rozpoczynam już weekend. Muszę niestety bardzo wcześnie rano wstawać, bo młodzież chodzi do szkoły i potrzebuje podwózki na pociąg, a w sobotę mam jakieś egzaminy dla doktorantów i muszę pół dnia spędzić w pracy, ale sam fakt, że muszę być w tej pracy fizycznie, a nie zdalnie, już nastraja mnie pozytywnie. Kto by pomyślał, że tak będzie mnie cieszyło jeżdżenie w sobotę do roboty, hmm...
Myślę, że moje problemy z niewyspaniem mogą wiązać się z pełnią, bo mam za sobą kolejne dwie nie najlepsze noce. Pamiętam, jak na studiach mieszkałam z moją już nieżyjącą przyjaciółką Dorotą i czasem przestawiał nam się zegar dobowy, siedziałyśmy do późna w nocy, a przed północą włączał nam się głód, więc robiłyśmy sobie kanapki. Dorota zawsze jadła oryginalnie, kanapki z serem żółtym i powidłami. Którymś razem wreszcie nam się skojarzyło, że zawsze ten rozszalały apetyt przypada podczas pełni i wszystkie elementy złożyły się w logiczną całość. W sumie, jeśli morza i oceany reagują na księżyc, to czemu człowiek ma być obojętny na jego wpływ, skoro składa się w 60% z wody?
Obecna pełnia przyniosła piękną pogodę, dziś było 21 stopni, a w nocy ma być aż 15. Zamknęłam dziś komputer wczesnym popołudniem, przywiozłam Mikołaja z przystanku autobusowego, i poleciałam na spacer do lasu. Teraz są najpiękniejsze jesienne widoki! Pewnie wszystkim już znudziły się zdjęcia znad rzeki, ale dzisiaj wyszły wyjątkowo ładne i z trochę innej perspektywy, bo zeszłam w miejsce, gdzie zwykle siedzą wędkarze, a dzisiaj nikogo nie było. I te kolory...!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz