Do świąt już coraz bliżej i dobrze, bo jedziemy już na oparach. Dziś rano byliśmy z Mikołajem tak zakręceni, że niechcący zamieniliśmy telefony i Mikołaj udał się do szkoły z moim, a ja odkryłam, że mam jego telefon. On ma lepiej, bo może mój odblokować, ja natomiast nie potrafię złamać kodu i tym samym jestem jak bez ręki, a że jednocześnie Pan Mąż pojechał na szkolenie do Szczecina, to nawet nie mam jak się z nim skontaktować. Zostaje jedynie Messenger w komputerze. Swoją drogą, trzeba sobie przemyśleć swój związek z telefonem, po pierwsze spędza się z nim zdecydowanie za dużo czasu, a po drugie posiadanie wszystkich istotnych funkcji jedynie tam też ma swoje minusy!
W weekend, na fali radości z drogowego sukcesu Mikołaja, wybraliśmy się do Berlina na Weihnachtsmarkt, czyli jarmark świąteczny. Też trochę na wariata, bo nie mieliśmy zielonej nalepki na samochód. Po drodze chcieliśmy zahaczyć o jakąś stację Dekra, gdzie można kupić te nalepki, ale oczywiście wszystko było zamknięte i w końcu wjechaliśmy do Berlina bez niej. Auto stało na parkingu hotelowym i mam nadzieję, że nikt nie wypatrzył tego braku... Hotel też zmienialiśmy jeszcze rano w sobotę, bo okazało się, że za niewiele wyższą kwotę możemy mieć dużo lepszy hotel i to przy samym Checkpoint Charlie... (tak na marginesie, rezerwacja bezpośrednio przez stronę okazała się sporo tańsza niż przez Booking...) - miejsce na zdjęciu poniżej znajdowało się dosłownie 50 metrów od hotelu.

Znajomi Niemcy poradzili Panu Mężowi, że najlepszy jarmark znajduje się na Gendarmenmarkt, które to miejsce też było bardzo blisko hotelu, ale najpierw zaliczyliśmy spacer przez Potsdammer Platz (który nieco już się zestarzał), Bramę Brandenburską i Unter den Linden.
Na Gendarmenmarkt zaskoczenie - do wejścia na jarmark stała spora kolejka, a na wejściu sprawdzano covid pass i do tego dokumenty, żeby potwierdzić tożsamość właściciela. Paszporty covidowe sprawdzają zresztą wszędzie, w każdej kawiarni i restauracji, w hotelach, muzeach, przy wejściu do KaDeWe, i zawsze z dowodem osobistym. W środku trzeba nosić maseczkę (nawet na jarmarku, na świeżym powietrzu), ale poza tym żadne ograniczenia w liczbie osób nie obowiązują, więc jest ciasno i ludzi tyle, jakby pandemii nigdy nie było. Ale dają prażone kasztany i gluhwein, więc mnie wystarcza, a Madzia dostała małpiego rozumu na widok bombek i musieliśmy kupić bombkę muchomorka oraz kotka.
Pod wieczór pojechaliśmy jeszcze metrem na Ku'damm, tam pod kościołem-pomnikiem też jest jarmark, ale wchodzić nam się już nie chciało, więc pospacerowaliśmy po okolicy i poszliśmy do KaDeWe, gdzie bardzo dobrze można sobie uświadomić, bez ilu rzeczy jest się doskonale szczęśliwym ;)
Na koniec dnia - irlandzkie piwo w irlandzkim pubie z muzyką na żywo, zaraz naprzeciwko hotelu (bardzo to wygodne było).
W niedzielę mieliśmy zaplanowaną wizytę w Pergamon Museum. Byłam tam kiedyś jeszcze jako studentka i okazało się, że teraz dużo się pozmieniało, bo cała ekspozycja została podzielona na kilka różnych muzeów, wstęp do których był osobno płatny... tak więc w samym Pergamonie można obejrzeć tylko zabytki z Mezopotamii i bramę Ishtar, sam ołtarz pergamoński jest w renowacji, a eksponaty egipskie, greckie i rzymskie znajdują się zupełnie gdzie indziej i należałoby nabyć osobne bilety. Szkoda, kiedyś wszystko było w jednym gmachu i można było zwiedzać na jednym bilecie.
Tak na marginesie, miejsca tak brudnego i zawalonego śmieciami jak Alexanderplatz nie widziałam już dawno... to tak zupełnie nie po niemiecku.
Poniedziałek i wtorek jak zwykle u mnie są dniami najbardziej zawalonymi pracą, jestem na zajęciach od rana do wieczora. Dzisiaj dokańczam tylko jakieś resztki i właściwie od środowego popołudnia zaczynam kolejny weekend (nadal zapracowany, bo mam bardzo duże tłumaczenie do rozpoczęcia, do tego pieczenie pierników i chyba też będę lepić pierogi). Może wspomnę jeszcze tylko wieczór tydzień temu, kiedy mieliśmy okazję posłuchać koncertu Leszka Możdżera z orkiestrą Agnieszki Duczmal... Pan Artysta występuje w eleganckim gajerku, pod krawatem, ale kompletnie boso, bo podłoga mu lepiej rezonuje. Muszę powiedzieć, że nawet nie będąc fanką tego rodzaju muzyki, miałam poczucie otarcia się o Wielką Sztukę. Ten koncert był MEGA! Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na niego pójść.
Na zdjęciu aula UAM tuż przed koncertem, a poniżej można dopatrzyć się artysty bez butów.
Ale fajna wycieczka! Szkoda, że nie mamy bliżej do Berlina!
OdpowiedzUsuńOd nas taka sama odległość co do Warszawy ;)
UsuńTakie same obostrzenia i sprawdzanie certyfikatów plus dowodu osobistego obowiązuje i u nas na jarmarkach.
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten klimat, mam jarmark po drodze z pracy, Glühweiny z wkładką pijam regularnie :-)
W Berlinie byliśmy niemal 10 lat temu i pamiętam, że też byłam pod ogromnym wrażeniem muzeum (teraz to się chyba nazywa muzeum na wyspie, czy jakoś tak. To jak Luwr, tydzień tam można spędzić i ciągle mało.
Tak, te wszystkie muzea są na wyspie, tzn. na Wyspie Muzeów. Dokładnie tak pamiętam Pergamon, jak Luwr albo British Museum, a teraz marne dwa piętra i kupuj następny bilet :(
Usuń