poniedziałek, 6 grudnia 2021

Wycieczka do Świeradowa

Mało mnie na blogu ostatnio, końcówka listopada jakoś nie sprzyjała wpisom. Potem przyjechał Pan Mąż i jak zwykle życie nabrało rozpędu... W zeszłym tygodniu wybraliśmy się we dwoje na dłuższy weekend do Świeradowa Zdroju. W cichych planach mieliśmy krótki city break do Neapolu, ale we Włoszech ciągle paskudna pogoda, leją ulewne deszcze i wichury przechodzą. W zamian wymyśliłam więc hotel ze spa. Pan Mąż nie był przekonany, ale udało mi się znaleźć sensowną miejscówkę, więc w końcu zdecydowaliśmy się na wyjazd. Gdyby ktoś szukał pomysłu, to polecam - Hotel Buczyński w Świeradowie. Fakt, że trafiliśmy świetnie, bo akurat obłożenie było minimalne i codziennie byliśmy na basenie i saunie zupełnie lub prawie zupełnie sami. Basen był spory, śniadania wręcz królewskie, do tego wieczorami graliśmy sobie w bilard, byliśmy na masażu, i jedyne co nam nie pasowało to zbyt miękkie łóżka. Poza tym połaziliśmy trochę po górach.




Pierwszego dnia po przyjeździe wybraliśmy się na Sky Walk, czyli na wieżę widokową o wysokości 62 metrów. Widzieliśmy ją zresztą z naszego pokoju, to ta pokręcona konstrukcja na wzgórzu.


Sama wieża to nic takiego, ale na szczycie jest oczywiście szklany taras, a na środku siatka nad przepaścią. Ja nie odważyłam się tam wejść, PM tak, ale nawet on nie czuł się na tym komfortowo.


Z wieży poniżej widać nasz hotel, z czerwonym dachem i wieżyczką. 

Z hotelu mieliśmy bardzo blisko do Domu Zdrojowego i pijalni wód, gdzie znajduje się nasza ulubiona kawiarnia Bohema (pyszne ciasto z jagodami! Muszę skopiować ten pomysł w domu).






Kolejnego dnia mieliśmy w planach wjazd na Stóg Izerski wyciągiem i wycieczkę po górach, ale okazało się, że wyciąg zamknięty, więc postanowiliśmy górę zdobyć pieszo. Na szlakach śnieg i lód, mieliśmy oczywiście kije, ale było ciężko...chyba przez 3 dni odczuwaliśmy efekty tej wycieczki w kościach 😉 Na górze miało być schronisko - i było, tylko że zamknięte, więc nawet herbatki z prądem nie można było wypić. Droga w dół wiodła w śniegu po kolana, ale fakt, że widoki wiele wynagrodziły.




Wracając do domu, chcieliśmy zatrzymać się w Karpaczu, ale zakończyło się na przejeździe przez miasto, bo jakoś ten Karpacz razem ze swoim nieładem architektonicznym do nas nie przemawia. Mogę za to polecić inne ciekawe miejsce, a mianowicie w miejscowości Łomnica znajduje się Łomnicka Hala Mleczna, gdzie można kupić lokalne sery kozie. My kupujemy je od lat, czy to będąc na miejscu, czy też zamawiając online. W tym roku przebojem jest ser z trawą żubrówką, coś wspaniałego. Mieliśmy tez okazję spróbować lodów z mleka koziego i trochę porozmawialiśmy sobie z właścicielką gospodarstwa, które liczy w tej chwili około 60 kóz. Fantastyczna sprawa!




Wpadliśmy też z krótką wizytą do Bolesławca, gdzie zjedliśmy lokalny obiad Pod Złotym Aniołem, oczywiście na lokalnej zastawie, no i nie byłabym sobą, gdybym nie kupiła sobie czegoś do domu. 






W domu tymczasem wszytko idzie swoim rytmem. Mikołaj zaliczył kolejny tydzień nauki zdalnej, podczas gdy Madzia twardo chodzi cały czas do szkoły. Jutro Mikołaj idzie na egzamin z jazdy (uprasza się o trzymanie kciuków w okolicach godziny 14!). W tym tygodniu mamy jeszcze w planach koncert Leszka Możdżera z orkiestrą Amadeus (to pojutrze), a w weekend być może wybierzemy się na jakiś wyjazdowy świąteczny rynek. W Poznaniu na Betlejem Poznańskim już byliśmy, tłumy ludzi, ciężko się dopchać do jakiegokolwiek straganu, ale klimacik jest. Dobrze, że święta już coraz bliżej...



3 komentarze: