Mało mnie na blogu ostatnio, końcówka listopada jakoś nie sprzyjała wpisom. Potem przyjechał Pan Mąż i jak zwykle życie nabrało rozpędu... W zeszłym tygodniu wybraliśmy się we dwoje na dłuższy weekend do Świeradowa Zdroju. W cichych planach mieliśmy krótki city break do Neapolu, ale we Włoszech ciągle paskudna pogoda, leją ulewne deszcze i wichury przechodzą. W zamian wymyśliłam więc hotel ze spa. Pan Mąż nie był przekonany, ale udało mi się znaleźć sensowną miejscówkę, więc w końcu zdecydowaliśmy się na wyjazd. Gdyby ktoś szukał pomysłu, to polecam - Hotel Buczyński w Świeradowie. Fakt, że trafiliśmy świetnie, bo akurat obłożenie było minimalne i codziennie byliśmy na basenie i saunie zupełnie lub prawie zupełnie sami. Basen był spory, śniadania wręcz królewskie, do tego wieczorami graliśmy sobie w bilard, byliśmy na masażu, i jedyne co nam nie pasowało to zbyt miękkie łóżka. Poza tym połaziliśmy trochę po górach.
Pierwszego dnia po przyjeździe wybraliśmy się na Sky Walk, czyli na wieżę widokową o wysokości 62 metrów. Widzieliśmy ją zresztą z naszego pokoju, to ta pokręcona konstrukcja na wzgórzu.
Sama wieża to nic takiego, ale na szczycie jest oczywiście szklany taras, a na środku siatka nad przepaścią. Ja nie odważyłam się tam wejść, PM tak, ale nawet on nie czuł się na tym komfortowo.
Z wieży poniżej widać nasz hotel, z czerwonym dachem i wieżyczką.
Z hotelu mieliśmy bardzo blisko do Domu Zdrojowego i pijalni wód, gdzie znajduje się nasza ulubiona kawiarnia Bohema (pyszne ciasto z jagodami! Muszę skopiować ten pomysł w domu).
Kolejnego dnia mieliśmy w planach wjazd na Stóg Izerski wyciągiem i wycieczkę po górach, ale okazało się, że wyciąg zamknięty, więc postanowiliśmy górę zdobyć pieszo. Na szlakach śnieg i lód, mieliśmy oczywiście kije, ale było ciężko...chyba przez 3 dni odczuwaliśmy efekty tej wycieczki w kościach 😉 Na górze miało być schronisko - i było, tylko że zamknięte, więc nawet herbatki z prądem nie można było wypić. Droga w dół wiodła w śniegu po kolana, ale fakt, że widoki wiele wynagrodziły.
Wracając do domu, chcieliśmy zatrzymać się w Karpaczu, ale zakończyło się na przejeździe przez miasto, bo jakoś ten Karpacz razem ze swoim nieładem architektonicznym do nas nie przemawia. Mogę za to polecić inne ciekawe miejsce, a mianowicie w miejscowości Łomnica znajduje się Łomnicka Hala Mleczna, gdzie można kupić lokalne sery kozie. My kupujemy je od lat, czy to będąc na miejscu, czy też zamawiając online. W tym roku przebojem jest ser z trawą żubrówką, coś wspaniałego. Mieliśmy tez okazję spróbować lodów z mleka koziego i trochę porozmawialiśmy sobie z właścicielką gospodarstwa, które liczy w tej chwili około 60 kóz. Fantastyczna sprawa!
Wpadliśmy też z krótką wizytą do Bolesławca, gdzie zjedliśmy lokalny obiad Pod Złotym Aniołem, oczywiście na lokalnej zastawie, no i nie byłabym sobą, gdybym nie kupiła sobie czegoś do domu.
W domu tymczasem wszytko idzie swoim rytmem. Mikołaj zaliczył kolejny tydzień nauki zdalnej, podczas gdy Madzia twardo chodzi cały czas do szkoły. Jutro Mikołaj idzie na egzamin z jazdy (uprasza się o trzymanie kciuków w okolicach godziny 14!). W tym tygodniu mamy jeszcze w planach koncert Leszka Możdżera z orkiestrą Amadeus (to pojutrze), a w weekend być może wybierzemy się na jakiś wyjazdowy świąteczny rynek. W Poznaniu na Betlejem Poznańskim już byliśmy, tłumy ludzi, ciężko się dopchać do jakiegokolwiek straganu, ale klimacik jest. Dobrze, że święta już coraz bliżej...
Ale świetny wyjazd!!!
OdpowiedzUsuńKciuki za Mikołaja trzymane!
Super, dziękuję!
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń