sobota, 5 lutego 2022

Ferie - tura 2

Wprawdzie od ferii minął już dobry tydzień, ale jakoś nie mogłam zebrać się do nowej notki. Po powrocie z wyjazdu wpadłam w czarną dziurę codzienności i spędziłam kilka dni w niezbyt miłym stanie przygnębienia. Może to przez pogodę... na zmianę wiatr i deszcz, nawet na spacer nie można było wyjść. Od wczoraj na szczęście nieco się poprawiło, więc i mój humor jest odrobinę lepszy.

Wyjazd z Madzią był intensywny i nastawiony na kulturę. Z Mikołajem natomiast postawiliśmy na wypoczynek i obejrzenie miejsc, w których jeszcze ktoś z nas nie był. Zaczęliśmy od Świnoujścia, które całkiem nam się spodobało. Dojechaliśmy tam od strony niemieckiej, żeby nie stać w korku do promu. Mikołaja bardzo zainteresował port i stojące w nim statki, i mam tylko nadzieję, że nie strzeli mu do głowy pójść w ślady swojego Tatusia i zacząć pływać!




W Świnoujściu polecam restaurację Rybna Chata, mieli fantastyczne świeże flądry i turboty, a do tego co za śledzie! Hotel niestety niezbyt nam się spodobał, czuliśmy się jak w sanatorium dla niemieckich emerytów, ale na szczęście spędziliśmy tam tylko jedną noc. Wyjeżdżając, załapaliśmy się na prom, ale kolejki na szczęście nie było. Na jesieni ma zostać uruchomiony tunel na wyspę, więc będzie można tam łatwiej dojechać. Chętnie spędziłabym w Świnoujściu kilka dni latem.

Nastepny krótki przystanek zaplanowany był w Międzyzdrojach. Na początek udaliśmy się do zagrody żubrów w Wolińskim Parku Narodowym. Okazało się, że są tam nie tylko żubry, a dodatkowo spotkaliśmy w środku lasu bardzo przyjaźnie nastawionego kota. 


Mistrz drugiego planu na poniższym zdjęciu...




Poszliśmy też na krótki spacer po centrum i oczywiście zahaczyliśmy o Aleję Gwiazd. 





Następnie zatrzymaliśmy się na chwilę na najwyższym klifie na polskim wybrzeżu - liczy on 92 metry - niestety wycieczka plażą zajęłaby zbyt wiele czasu, więc obejrzeliśmy tylko widok z góry. Wyspę Wolin i klify od dołu też dopisuję na listę miejsc do bliższego obejrzenia.



Naszym celem drugiego dnia był Kołobrzeg, ale po drodze rzuciliśmy jeszcze okiem na Dziwnów (koszmarny), Pobierowo (całkiem ładne) i Trzęsacz (plaża bardzo ładna, miasteczko niekoniecznie). Słynne ruiny kościoła w Trzęsaczu to już tylko jedna ściana. Złapał nas tam potężny deszcz, więc byliśmy tam tylko przez chwilę. Szkoda, że nie udał się spacer po plaży.



I wreszcie final destination - Kołobrzeg, hotel Leda. Od pewnego czasu zauważyłam, że zmieniły się nasze upodobania. Nigdy nie przepadaliśmy za hotelami, a już namówić Pana Męża na spa to było wręcz niemożliwe. Może jest to związane z wiekiem...? Ostatnio obydwoje potrzebujemy wygód i komfortu, i stąd wybór hotelu. Nawiasem mówiąc, jest on przeznaczony dla osób 16+, Madzia by się nie załapała, ale brak wrzeszczących dzieci bardzo nam pasował (tu też optyka zmienia się wraz z wiekiem). Tak więc mieliśmy do dyspozycji basen, sauny, jacuzzi, grotę solną, bilard i bar. Oferta obejmowała wyżywienie i muszę przyznać, że było super, duży wybór i na śniadanie, i na obiadokolację. Do tego zapisałam się na masaż tajski i pan Andrzej tak mnie powyginał i powykręcał, że poczułam się jak nowa ja. W dodatku pozbyłam się bólu w biodrze, który dokuczał mi od wycieczki do Świeradowa. 

Nie jestem wielką fanką Kołobrzegu (wybór podjęty głównie dla dużej bazy hotelowej), ale trafił nam się jeden dzień słonecznej pogody i na plaży było przepięknie, choć cały czas mocno wiało. Pp południu byłam umówiona na masaż i na zachód słońca wysłałam panów. Wrócili tylko z trzema zdjęciami, no bo przecież "słońca w ogóle nie było widać". Okeeeeej....








Ostatniego dnia, wymoczeni w jacuzzi i wygrzani w saunie, mieliśmy pojechać do Słupska na cmentarz (Pan Mąż ma tam grób dziadka) i do Ustki na spacer po promenadzie (dodam, że to dla nas podróż sentymentalna, bo mieszkaliśmy w tych okolicach przez rok i Mikołaj urodził się właśnie w Ustce). Niestety pogoda była paskudna, lał deszcz i poprzestaliśmy na wizycie w Słupsku, wpadając jeszcze na szybkie zakupy do Sianowa (polecam najlepszą wędzarnię na Pomorzu Środkowym - Sian-Ryb). Do domu zdążyliśmy jeszcze przed wichurą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz