środa, 13 marca 2019

Madryt

Od powrotu z Madrytu minął tydzień z hakiem, najwyższa pora opisać, jak było. Jeśli miałabym podsumować wyjazd, to najlepsza byłaby krótka fraza - niczego nie urwało. Madryt w naszej ocenie nie jest specjalnie porywającym miastem; warto oczywiście pojechać i zobaczyć, ale raz zupełnie wystarczy i spokojnie można przeznaczyć na niego tylko 3 dni.

Na plus: pogoda (20 stopni, więc chodziliśmy w krótkim rękawie i wygrzewaliśmy się w parku na ławce), muzeum Prado (fantastyczna kolekcja obrazów, m.in Rubens, Tycjan, Goya), pałac królewski, targ Mercado de San Miguel, parki.

Na minus: potworne tłumy na ulicach, masa bezdomnych i żebraków, przytłaczająca gigantomanią architektura bez specjalnych architektonicznych atrakcji (czy ktoś potrafi z głowy podać jakiś słynny budynek znajdujący się w Madrycie? no właśnie).

Dwa wieczory z pięciu odpadły nam zupełnie. Drugiego dnia pobytu byliśmy w San Miguelu, próbowaliśmy różnych tapasów, tu kieliszek wina, tam sangria, i nagle poczułam, że jestem uziemiona jak nie przymierzając nastolatka, wróciliśmy więc do hotelu i poszliśmy spać. Przedostatniego dnia Pan Mąż podłapał jakiegoś wirusa lub też czymś się struł, i cały wieczór również spędziliśmy w pokoju.

Restauracyjnie i kulinarnie, też nic specjalnego nie przeżyliśmy, większych zachwytów brak.

Tak więc w sumie najfajniejsze było wyjechanie na kilka dni z domu i oderwanie się myślami od codzienności. Myślę, że za te same pieniądze dużo lepiej bawilibyśmy się we Włoszech (rozważaliśmy również Neapol).

Teraz relacja zdjęciowa... niestety nie mam zdjęć z Prado ani z wnętrza pałacu, bo bardzo pilnowali.

To jest główny plac, Plaza Mayor, bardzo rozczarowujący... trochę jak Nowa Huta...


Przysmaki z San Miguela




W parku rosły na drzewach pomarańcze i cytryny :)


Pałac królewski


Metropolis - to jest niby ta ikona Madrytu...


Park Retiro



Na koniec mieliśmy jeszcze przygodę, bo samolot z Madrytu do Frankfurtu opóźnił się o półtorej godziny, a my mieliśmy godzinę i 40 minut do przesiadki na samolot do Poznania. We Frankfurcie Pan Mąż pobił chyba rekord prędkości w biegu do bramki (na szczęście byliśmy na dobrym terminalu...), wpuścili jeszcze mnie, jak dotarłam dwie minuty później. Równo ze mną dotarł jakiś chłopak, on wszedł, a za nim za następne dwie minuty dotarł jego ojciec i ten ojciec już nie został wpuszczony. Mieliśmy poważne obawy, że będziemy nocować we Frankfurcie, bo to był ostatni samolot.

1 komentarz: