Staramy się maksymalnie unikać wychodzenia, chodzimy tylko czasem na spacer do lasu - ale ostatnio nawet rzadziej, bo zimno - a zakupy wziął na siebie Pan Mąż, żeby ograniczyć ewentualny kontakt i drogi zakażenia, zwłaszcza, że ja mam pewien problem, żeby pilnować bezwiednego dotykania twarzy czy włosów. Każdy z nas jest potencjalnie zagrożony komplikacjami - ja mam Hashi, które zdecydowanie osłabia układ odpornościowy; PM i Mikołaj mają historię astmy i chorób oskrzeli; chyba więc tylko Madzia jest zupełnie zdrowa i bez żadnych obciążeń.
No dobra, boję się potwornie. Potwornie! Najchętniej zamknęłabym nas wszystkich w domu, aż to się wszystko skończy. I tak dobrze, że nikt z nas nie musi chodzić do pracy, jeździć komunikacją miejską, itd.
Najbardziej zadowolone w całym układzie są koty, bo mają swoich człowieków w domu i jest kogo prosić o smaczne kąski albo o otwarcie drzwi na taras. Zaczęły też wychodzić na ogród i Luna wczoraj przyniosła kleszcza, więc pora na podanie preparatu, który na szczęście mam w zapasie.
Luna nabrała zwyczaju, który nazwaliśmy oglądaniem telewizji. Rano, kiedy słońce jest od wschodu, siada na schodach i patrzy na duże okno, za którym na wietrze ruszają się gałązki choinek. Potrafi tak przez godzinę albo i dłużej.
Teraz akurat obydwa usiadły w kuchni i czekają na obiad, bo ruszyłam się od stanowiska pracy, żeby zrobić sobie herbatę, a wiadomo, człowiek w kuchni równa się żarcie dla kota.
Poza tym bawimy się w gotowanie. W weekend z pomocą Madzi zrobiliśmy pieczone falafele (wg przepisu z Jadłonomii), wyszły super :) Innego dnia upiekłam kacze nogi z jabłkami. Zrobilibyśmy pizzę, ale nie da się nigdzie dostać drożdży, czy też wszyscy nagle rzucili się pędzić bimber? Bo że wszyscy pieką chleb, to nie wierzę, chleba jest pełno w sklepach, a drożdży za długo przechować się nie da, bo pleśnieją. Nie rozumiem!
Dziś przyszły zamówione nowe meble na taras, czekamy więc tylko, aż będzie cieplej, żeby posiedzieć na powietrzu. A teraz wracam do pracy... długo jeszcze nie wygrzebię się spod sterty prac domowych...
U mnie drożdży też niet.
OdpowiedzUsuńJeśli gdzieś dopadniesz, to kup i zamroź.
Wcześniej podziel od razu kostkę na mniejsze porcje. Ja tak robię od lat.
Na allegro są suche drożdże piekarskie, duży wybór, ja używam od ubiegłego roku tych importowanych z Francji.
https://allegro.pl/oferta/drozdze-piekarskie-suche-lesaffre-saf-instant-125g-9076019782 - takich używam. Kupowałam takie opakowanie z rok temu w sklepie, na pewno były tańsze, ale szczegółów juz nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńDzięki :) tych akurat już nie było, ale kupiłam inne. Mam nadzieję, że będą dobre.
UsuńCześć! Drożdże się mrozi, co wygooglałam, gdy tylko po tygodniu dorwałam je w spożywczym. Od razu zamroziłam, przecież zaraz Wielkanoc i drożdżowe musi być.
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie wiadomo kiedy staliście się niewolnikami kotów, podobno wszyscy prędzej czy później tak kończą :D.
Trzymaj się i nie daj się strachom. Damy radę, bo kto jak nie my. Uściski.
Nie rozumiem tego fenomenu drożdży. Też nie wierzę, że wszyscy nagle chleb pieką i tony pizzy i drożdżowego ciasta. Mam jeszcze jedną kostkę i dwie paczki suszonych. Z tego wyjdą 4 pizze, więc póki co spokój. :)
OdpowiedzUsuń