czwartek, 2 kwietnia 2020

Dzień 22

No i cóż, spacery po lesie się skończyły... Chociaż tak naprawdę treść rozporządzenia nie jest do końca jasna, a już na pewno dyskusyjna. Nie mówię już o tym, że całość jest tak naprawdę do podważenia ze strony prawnej, jakby ktoś chciał zadać sobie trud. Ciężko będzie bez tego wytrzymać, dobrze, że mamy bieżnię, no i kawałek ogródka. Na naszych spacerach z reguły jest w lesie i tak pusto, czasami mijali nas rowerzyści-sportowcy, czasami spotykało się innych spacerowiczów, ale na ogół chodziliśmy w takich godzinach, że na leśnych ścieżkach nikogo poza nami nie było. Na trasie mamy jednak dwa punkty, kiedy trzeba wyjść z lasu i przejść przez ulicę oraz przejazd kolejowy, i dziś stwierdziliśmy, że lepiej nie ryzykować, bo a nuż znajdzie się jakiś policjant-służbista, który przyczepi się, że nie mamy 2 metrów odległości od siebie, tylko 150 cm, albo że nie mamy żadnej życiowo niezbędnej sprawy, która pozwala na wyjście z domu. Chociaż akurat dla mnie taki spacer jest życiowo niezbędną sprawą, no ale nie mam ochoty na takie wątpliwe "przyjemności" tłumaczenia się, gdzie idę i po co.
Pan Mąż był wczoraj w sklepie, kolejki przed sklepami są, ale idą w miarę sprawnie, przed Auchanem stał 20 minut, a po wejściu wszystko załatwił ekspresowo i zaopatrzenie też było w porządku. Tak więc mamy już prawie wszystko na święta - 80 jajek kupiliśmy od rolnika, wędliny też są jako i zakwas na żurek, trzeba jedynie dokupić jakieś drobiazgi, ale to już wystarczy u nas lokalnie.
Udało się też Panu Mężowi kupić u ogrodnika kwiatki i wczoraj wprowadziłam trochę wiosny przed dom. Od razu lepiej się poczułam, jak włożyłam ręce w ziemię. W weekend czeka na mnie grządka ziołowa, której jeszcze nie uprzątnęłam po zimie. Pogoda zapowiada się coraz lepsza :)


Dzisiaj natomiast miałam dzień bez zajęć zdalnych. Bardzo lubię te dni, bo nie muszę godzinami tkwić przy komputerze. Nie cierpię tego tkwienia kilka godzin na krześle przed ekranem!!!  Zrobiliśmy drobne porządki w garderobie, a potem pół dnia siedziałam w kuchni. Ugotowałam barszczyk czerwony, a do barszczu upiekłam paszteciki - połowę z kapustą i grzybami, a połowę z soczewicą dla Madzi, bo ona grzybów nie chce jeść. A teraz dopieka mi się pleśniak według przepisu z Moich Wypieków, tylko z dżemem jeżynowym z naszych własnych jeżyn.
Paszteciki z poniższego przepisu zdecydowanie Wam polecam, a przepis dostałam lata temu od Teściowej.

Paszteciki krucho-drożdżowe
0,5 kg mąki
250 g masła
50 g drożdży (ja daję mniej - ok. 30 g)
szklanka śmietany 18%
pół łyżeczki soli
Masło posiekać z mąką i solą. Drożdże rozpuścić w śmietanie, dodać do ciasta, całość szybko zagnieść - nie jak drożdżowe, tylko do połączenia składników, jak kruche. Włożyć ciasto do naczynia, przykryć i wstawić do lodówki na 2-3 godziny. Następnie podzielić na 4 części, rozwałkować i nałożyć farsz. Zwinąć i pokroić, posmarować roztrzepanym jajkiem i posypać czarnuszką lub kminkiem. Piec w 175 stopniach na złoty kolor.
Farsz 1 - kapusta, grzyby, podsmażona cebulka
Farsz 2 - ugotowana soczewica czerwona, podsmażona cebulka, przyprawy (papryka wędzona, pieprz, sól, papryka ostra, kolendra)
Farsz 3 - grubo mielony pasztet lub mielone mięso np. z rosołu z przyprawami





3 komentarze:

  1. Zostaje wam ścieżka zdrowia z domu do szopy ;) U mnie co najwyżej do łazienki. Poproszę kilka pasztecików! :D

    OdpowiedzUsuń