niedziela, 26 lipca 2020

Imieniny Anny

Ciągle przeżywam tę pracę zdalną przez semestr zimowy, będę zamknięta w domu do lutego!!!
Muszę chyba znaleźć sobie jakiś pretekst do wyjścia, myślałam o kursie włoskiego, a może zapiszę się na trening personalny na siłowni? Ale jak znowu zrobią lockdown, to nie będzie ani kursu, ani siłowni. Coś jednak trzeba robić, żeby do końca nie zwariować. Co do szkół, to mocno mi się wydaje, że dzieci wrócą na 2-3 tygodnie, a potem będzie powrót do zdalnego nauczania, może nie w edukacji wczesnoszkolnej, ale w liceach na pewno.
Cóż... może warto wypunktować plusy? Największy, jaki przychodzi mi do głowy, to taki, że zaoszczędzę na dojazdach do pracy, oraz na eleganckich spodniach ;) - na górę trzeba coś "wyględnego" narzucić, ale na dole mogą zostać dresy. Oraz buty! - tych też nie będę potrzebowała (ale to chyba nie jest plus, bo uwielbiam buty...)
Od kilku dni walczę z jabłkami, zaczyna się szczyt sezonu, na razie idzie jabłonka nr 1.


To, co powyżej, przerobiłam wczoraj, wyszło mi ponad 4 litry przecieru, i jeszcze część jabłek odłożyłam do jedzenia. To niestety jeszcze nie koniec, a dopiero początek... na drzewie jeszcze pełno, a są jeszcze dwa inne drzewa i też bogato owocują. Porzucę chyba przeciery i wrzucę jabłka do suszarki na suszenie. Zimą bardzo fajne są takie suszone jabłka do lunchboxów, no ale skoro ustaliliśmy, że szkoły nie będzie, to będziemy podjadać przed ekranem...
Szarlotki na zimę w każdym razie mamy zabezpieczone - i dobrze, wszyscy w domu poza mną uwielbiają szarlotkę i mogą jeść na okrągło, a ja nie przepadam i też jestem zadowolona, bo nie mam pokusy, żeby jeść ciasto do kawy.
Wczoraj spędziłam trzy godziny na obieraniu, krojeniu, przesmażaniu, wyparzaniu słojów, itd. Po południu miałam już absolutnie dość i zgarnęłam Mikołaja na spacer nad rzekę. Poszliśmy w przeciwnym kierunku niż zazwyczaj - dla odmiany. Rzadko chodzimy w tym przeciwnym kierunku, bo potem trzeba wracać ścieżką rowerową wzdłuż ruchliwej ulicy, ale potrzebowałam tym razem jakiejś zmiany. Pozajączkowała mi się tylko odległość, bo wydawało mi się, że cała ta trasa ma około 10 kilometrów, a okazało się, że ma prawie 14, tak więc zrobiliśmy spory kawał spaceru. Komary nad rzeką żrą strasznie! U nas w ogrodzie jakoś tego nie odczuwamy.
Po drodze mija się bagienko, a ścieżka wije się raz bliżej, raz dalej od rzeki.



Dzisiaj spacer raczej nie wyjdzie, bo właśnie zbiera się na burzę, a poza tym mam w planie prasowanie (zbliża się mini-wyjazd z Madzią). Podobno obchodzę też dzisiaj imieniny i nawet dostałam życzenia od Męża, który tkwi na linii Panama-Peru i nadal nie wie, kiedy wróci. Imienin właściwie nie obchodzę, ale zawsze w okolicy 26 lipca pojawiają się gladiole, które kocham! Moje gladiole w ogrodzie powoli szykują się do kwitnięcia i zastanawiam się, jakie będą, bo już zapomniałam, jakie kupiłam.



2 komentarze: