piątek, 31 lipca 2020

Mikrowakacje cz.2

Kiedy mówiłam ludziom, że wybieram się na parę dni do Sopotu, miałam wrażenie, że niektórzy patrzą się na mnie wymownie i pukają w czoło, no bo kto jedzie do Sopotu w szczycie sezonu? Kiedy jednak ustalałam z Madzią kierunek naszej wycieczki, ona bardzo chciała jechać nad morze, ale gdzieś, gdzie coś się dzieje i można też coś ciekawego zobaczyć, tak więc padło na Trójmiasto. Pisałam już tu nie raz, że kocham Trójmiasto i uważam za nasz duży błąd życiowy to, że nie osiedliliśmy się tam zamiast w Poznaniu (to była długa historia, na którą teraz nie czas).
Tak więc pojechałyśmy z Madzią do Sopotu, zabierając jeszcze z nami Sister, czyli miałyśmy taki trzydniowy babski wypadzik. 
Jeśli chodzi o masy ludzi, to oczywiście są, i na Monciaku rzeczywiście idzie się w tłumie, ale czy też trzeba ciągle chodzić Monciakiem i siedzieć na plaży przy Grandzie? No nie trzeba. Wystarczy odejść półtora kilometra w stronę Orłowa i nagle ludzi jest mniej i plaże prawie puste, bo nikomu nie chce się tam iść. Zakwaterowanie też miałyśmy na bocznej uliczce w Dolnym Sopocie, gdzie była cisza, spokój i można było zapomnieć, gdzie się jest.
Ten wyjazd miał być w zamyśle bardziej wypoczynkowy, niż ten z Mikołajem, ale pogoda, jak to nad polskim morzem, leżeniu na plaży średnio sprzyjała, a zresztą my nie lubimy plackiem leżeć na plaży. Tak więc przez pierwsze dwa dni nazbierałyśmy po 30 tysięcy kroków, a trzeciego dnia niecałe 20 tysięcy. Pierwszego dnia obleciałyśmy centrum, plażę w Sopocie, i poszłyśmy plażą do Orłowa, a potem wróciłyśmy promenadą (jedyne 5 km w jedną stronę).


Na plaży było tak jak poniżej, czyli ogromnych tłumów wcale nie ma. Jak widać, niebo zachmurzone, ale było gorąco i duszno, a po południu nawet trochę popadało.


Tak pusto było na orłowskim molo, kiedy popadał niewielki deszczyk, ale za to wyszła tęcza. Poniżej - klif w Orłowie, też pusto i cicho, balsam dla duszy.





Drugiego dnia było chłodniej, ale nie padało. Schodząc ze szlaku głównych atrakcji, postanowiłam, że odwiedzimy miejsca, w których jeszcze nie byłam w Trójmieście, i do takich zalicza się Gdańsk Oliwa. Wybrałyśmy się do katedry oliwskiej na prezentację organów (w dni powszednie - trzy razy w ciągu dnia) oraz do Parku Oliwskiego. Madzia natomiast zapragnęła pójść do kociej kawiarni, która jest niedaleko parku, więc wybrałyśmy się tam na kawę i ciastko. Kotów rezyduje tam chyba 7. Większość ma ludzi w nosie, ale jeden postanowił nas przywitać i po kolei zaszczycił wszystkie kolana. W takiej kawiarni koty są u siebie, a ludzie przychodzą do nich w gości, tak więc można mieć kota pod stołem, na stole albo właśnie na kolanach, ale trzeba kierować się zasadą wywieszoną przy wejściu - zakłaczone nie tuczy :)





Na spacer po sopockim molo warto iść po południu, co też zrobiłyśmy i wcale nie było wielkich tłumów, którymi straszą nas media. Podobnie ma się sprawa z cenami, skąd biorą się te historie, że ktoś płaci jakieś grube pieniądze za kawałek ryby? Pierwszego dnia jadłyśmy obiad w Tawernie Orłowskiej, która jest normalną restauracją, niekoniecznie bardzo tanią. Miałyśmy trzy zestawy z rybą - turbot, flądra i sandacz, do tego frytki plus sałatki, lemoniada, dwa piwa, kieliszek białego wina i kawa - to wszystko za 190 zł... Moim zdaniem nie są to jakieś straszne pieniądze za taki posiłek, więc te medialne historie to chyba trochę z palca wyssane.
Na zdjęcia z molo będę musiała poczekać, aż mi je Sister wyśle, bo mam tylko jakieś dziwne selfiki z latającymi włosami, bo dość mocno wiało.
Trzeciego dnia, po wymeldowaniu, wybrałyśmy się na Westerplatte, gdzie też nigdy nie byłyśmy. W sumie nic specjalnego tam nie ma, ruiny koszar i pomnik, ale skoro się nie było, to można raz pojechać.




A potem już wycieczka do centrum Gdańska i tu niestety trzeba było liczyć się z większymi tłumami, zwłaszcza, że odbywa się właśnie Jarmark Dominikański. Madzi najbardziej podobały się stoiska ze starociami, ale rzeczywiście można tam trafić na ciekawe znaleziska (mnie podoba się stara porcelana, ale niestety nie mam tego wszystkiego gdzie trzymać...). Oczywiście byłyśmy przy Neptunie, w Bazylice Mariackiej i na Wyspie Spichrzów. Na Wyspie Spichrzów odkryłyśmy ciekawą rzecz. Jest tam taki bardzo ciekawy budynek z zielonymi okiennicami, widać go na jednym ze zdjęć poniżej. W środku jest restauracja, a na samej górze, na 8 piętrze, jest kawiarnia z tarasem widokowym. Może nie jest tam najtaniej, ale widok - rewelacja!










W domu wszystko w porządku, Mikołaj bardzo dobrze zajął się wszystkim i naprawdę cieszę się, że mam już takie duże i samodzielne dzieci. Gwoli sprawiedliwości, Pan Mąż już dawno mówił, że oni sobie dadzą radę z samodzielnym ogarnięciem domu, ale ja, jak to typowa matka, zawsze byłam pełna obaw i ciężko było mi wypuścić ich spod skrzydeł. Teraz widzę, że spokojnie już można zostawić im wolną chatę na kilka dni i to jest duża ulga!



2 komentarze:

  1. Świetnie, że udały się Wam mikrowakacje z Madzią i Sister. Trójmiasto tętni życiem i zawsze jest tam wiele do zwiedzania.
    Gdynia Orłowo to moje miejsce na ziemi i tylko odliczam, jak bardzo skarpę zabiera morze, po kolejnych utopionych sosnach.

    OdpowiedzUsuń