wtorek, 25 sierpnia 2020

Pożegnanie wakacji

Wprawdzie 1 września wypada dopiero za tydzień, ale pogoda ma się skwasić na kilka dni, więc nasze ostatnie mini-wycieczki okołoweekendowe były pewnie ostatnimi podrygami wakacji. Jeśli chodzi o powrót do szkoły, to daleko mi do prezentowanej w mediach histerii pod tytułem "ło matko, zaraz się wszyscy pozarażamy i poumieramy, bo dzieci wracają do szkoły". Uważam, że dzieciom więcej szkody przynosi nauka w domu i brak kontaktów z rówieśnikami, a starsi mogli (i mogą nadal) równie dobrze zarazić się wirusem na weselu, na plaży we Władysławowie czy w długiej kolejce w Castoramie w sobotnie przedpołudnie. Ale nie, lepiej histeryzować z powodu szkoły! Jedyne, co mnie trochę martwi, to dojazdy do szkoły w porannym szczycie, pociągów jest mniej niż było, a i tak młodzież jeździła "na sardynkę", tak więc póki jestem we wrześniu w domu, chyba będę ich podwozić do najbliższego tramwaju. Będzie to nieco uciążliwe, ale może się po jakimś czasie ureguluje, jak ludzie pozamykają się na kwarantannach...

Tymczasem wracam do mini-wycieczek. Na przedłużony weekend przyjechała Sister. Niestety w sobotę cały dzień padało, więc zamiast wycieczki było granie w Wiedźmina na PS i w planszowe pociągi ("Wsiąść do pociągu" - jak ktoś lubi planszówki, polecam). W niedzielę rozchmurzyło się, więc wybraliśmy się do naszego nowego ulubionego miejsca, czyli do dębów rogalińskich. Nadal nie wyszedł nam zachód słońca, ale miejmy nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze.





W poniedziałek natomiast wybraliśmy się na jednodniowy wypad do Wrocławia. Odkąd jest skończona droga S5, to jest czysta przyjemność pojechać w tamte strony. Cały czas mam w pamięci telepanie się do Wrocławia przez blisko trzy godziny po starej drodze, a teraz godzina 40 minut i już się stoi na wrocławskim rynku.


Do Wrocławia mam stosunek ambiwalentny. Pamiętam to miasto z lat 90-tych, kiedy było brudne, brzydkie, zrujnowane i miało straszne dziury na drogach. W ostatnich latach bardzo dużo tam się zmieniło - myślę, że w dużym stopniu dzięki dobremu zarządzaniu przez władze samorządowe, i jest teraz spacerować po Wrocławiu dużo przyjemniej. Niemniej jednak, Wrocław to trochę dla mnie taka "wydmuszka", to znaczy, wygląda ładnie z zewnątrz, ale jak się przypatrzeć bliżej, to pod lukrem nic specjalnego nie ma. Przykład: choćby katedra, z zewnątrz i z daleka prezentuje się imponująco, ale wchodzi człowiek do środka... i rozczarowanie, małe to i ciasne, jak 1/3 katedry poznańskiej, a wystrój nie powala.

Fakt, bulwary nad Odrą są urokliwe, a już pomysł z krasnalami to przebłysk geniuszu, chociaż uważam, że teraz jest tych krasnali za dużo. Kiedyś trzeba je było tropić z mapką, a teraz są praktycznie na każdym kroku, co trochę osłabia detektywistyczne zapędy i odbiera dreszczyk emocji. Poniższe krasnale znajdują się na Moście Pokutnic, rozpiętym pomiędzy wieżami kościoła św. Marii Magdaleny. Jeśli macie lęk wysokości, jak ja, to lepiej tam nie wchodźcie ;)


Podobnie rozczarowujące są dla mnie wrocławskie restauracje. Nie umiem zliczyć, ile razy byłam we Wrocławiu, i prawie za każdym razem (pomijając wizyty u ciotki) jadłam coś w restauracji, i nigdy jeszcze nie trafiłam na coś, o czym mogłabym powiedzieć, że było super. Przyjechawszy wczoraj wczesnym przedpołudniem, szukaliśmy miejsca na kawę, ciastko i kanapkę dla Madzi. Oblecieliśmy ulicę Świdnicką, Rynek i Plac Solny, i naprawdę nie widziałam ani jednej kawiarni, która miałaby jakieś zachęcające wypieki (albo nawet - świeże wypieki!). Koniec końców, trzeba było usiąść w sieciówce, bo tylko tam ciastka wyglądały na w miarę świeże. Wychodzi na to, że szczytem kulinariów wrocławskich zostaje dla mnie bulion grzybowy cioci Teresy, pamiętam go po ponad 20 latach, więc musiał być wybitny!
Po spacerze na Rynku, wyspach i bulwarze nad Odrą, pojechaliśmy w okolice Hali Stulecia i do Ogrodu Japońskiego. Był to poniedziałek, więc ludzi nie było za dużo, można było napawać się widokami, aczkolwiek lepiej chyba pojechać tam późną wiosną lub jesienią, kiedy jest więcej rozmaitych kolorów.




Zdjęcia by Sister :)

PS Projekt pt. "Neapol" odwołany, zbyt dużo niewiadomych, Pan Mąż miał nawet przez chwilę przerażającą perspektywę siedzenia do końca sierpnia na statku, ale na szczęście wczoraj dostali przepustki i mogli wyjść do miasta. Póki co, zachwycony specjalnie nie jest. W planach mają wycieczkę do Pompejów i na Wezuwiusza, ale to tylko w weekendy, bo w ciągu tygodnia, a także w sobotę, normalnie przez cały dzień trwa praca w stoczni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz