wtorek, 1 września 2020

Para buch, koła w ruch

No to pierwszy dzień szkoły już minął, chociaż tak właściwie pierwszy prawdziwy dzień nauki będzie jutro. Póki co, jakoś się ogarnęliśmy, chociaż wstać co niektórym było ciężko. Każde z moich dzieci wymagało też przypilnowania w innej dziedzinie. Wczoraj po południu nadałam komunikat "przygotujcie sobie stroje galowe", na co Madzia przećwiczyła chyba cztery różne wersje (koszula do spodni, koszula na wierzchu, golf z rękawem / bez rękawa pod koszulą itd.), a Mikołaj o godzinie 23 przypomniał sobie, że ma niewyprasowane spodnie. O takiej godzinie nie tykam już żelazka, a zresztą prasowałam wcześniej i mógł sobie przypomnieć o tych spodniach, ale skoro nie, no to poszedł w pogniecionych i tyle. Na szczęście nie było tak tragicznie, a spodnie dość wąskie, więc się ułożyły na nogach. Natomiast dziś na 10 minut przed wyjściem okazało się, że zaginęła bez wieści biała koszula, ale ponieważ czas nas gonił, to Mikołaj poszedł w błękitnej i mam nadzieję, że jakoś to przeszło. Tak to jest, jak się lekceważy matki komunikaty. (Nawiasem mówiąc, biała koszula znalazła się w garderobie z rzeczami Pana Męża i nie mam pojęcia, jak to się stało).

Madzia z kolei zupełnie zlekceważyła śniadanie, bo od wybuchu pandemii przyzwyczaiła się jadać pierwszy posiłek dopiero około południa. Dziś jej darowałam, bo szkoła była krótka, a potem Madzia była umówiona z koleżankami na wyjście do miasta i jedzenie, ale będę musiała ją przypilnować, żeby przed wyjściem przegryzła chociaż kawałek chleba.

Miejmy nadzieję, że wszystko jakoś ruszy i będzie się toczyć normalnym rytmem. Słyszałam nieoficjalnie, że jedna nauczycielka ze szkoły Madzi jest na kwarantannie, bo jej syn ma podejrzenie covida, ale oficjalnie nie było żadnej informacji, więc może to tylko plotka. Ogólnie rzecz biorąc, zarówno Mikołaj, jak i Madzia wyglądają jakoś inaczej po połowie dnia spędzonej wśród rówieśników. Mikołaj prowadzi dość urozmaicone życie towarzyskie i często widuje się z kolegami; Madzia rzadziej z różnych powodów; ale od razu wyczuwam drobną różnicę w ich zachowaniu. Społeczna rola szkoły jest jednakowoż nie do przecenienia.

Pan Mąż przesyła kolejne neapolitańskie zdjęcia. W niedzielę wybrał się na wycieczkę do katakumb, ludzie byli chowani tam jeszcze przed Chrystusem. Mały zamek na zdjęciu to tzw. zamek jajeczny, czyli Castel dell'Ovo. Na zdjęciu po lewej stronie widać Pasaż Umberto, czyli takie XIX-wieczne centrum handlowe, pokryte szklanym dachem. Na ostatnim zdjęciu, widok z neapolitańskiej ulicy.


Pan Mąż lubi kulinaria, więc dostaję też zdjęcia różnych przysmaków: sałatka z ośmiornicy, pizza marinara, i wino Lacryma Christi, uprawiane na zboczach Wezuwiusza. PM się nim delektuje i mówi, że wyborne; mam nadzieję się o tym przekonać, bo PM zakupił kilka butelek i przywiezie do domu. Pamiętać trzeba tylko, żeby wino miało oznaczenie DOC, bo raz PM kupił jakieś inne i już nie było takie dobre.

Ten wisiorek w lewym górnym rogu to neapolitański amulet na szczęście, nazywa się to corna portafortuna i to jest taka mała papryczka. Można to wszędzie tam kupić, ale PM dostał to w prezencie w restauracji, kiedy zauważył, że na rachunku nie doliczono mu jednego piwa. Włosi mówią, że aby ten amulet działał, trzeba go właśnie dostać w prezencie, tak więc mam nadzieję, że rzeczywiście będzie przynosił szczęście!
W następny weekend PM wybiera się na wycieczkę na Wezuwiusza i ma też w planach pojechać do Pompejów, o ile zdąży. Niestety na Capri chyba już nie zdąży, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jeszcze kiedyś pojedziemy tam razem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz