niedziela, 6 września 2020

Po pierwszym tygodniu...

 ...właściwie nawet nie po tygodniu, bo poniedziałek był jeszcze wolny, a we wtorek było rozpoczęcie roku, tak więc właściwego chodzenia do szkoły było raptem 3 dni. Niemniej jednak, dały nam te 3 dni trochę w kość, co składam na karb prawie sześciomiesięcznego odzwyczajenia się od systemu. Nie pomogło też to, że wraz z nadejściem 1 września zostaliśmy wrzuceni w pogodową jesień, i to w tym nieładnym wydaniu, z deszczem, wiatrem, niską temperaturą i mgłą. Na szczęście nadchodzący tydzień zapowiada się lepiej, chociażby pod kątem pogody.

Madzia codziennie wieczorem dostaje ataku rozpaczy i rzuca mi się z płaczem w ramiona, bo tyle lekcji, takie wymagania, egzamin, konkurs z polskiego, i ona w ogóle nie wie, do jakiej szkoły chce dalej iść. Swego czasu rozważała liceum plastyczne, ale jest to szkoła dość słaba akademicko i gdyby odwidziało jej się po jakimś czasie pójście na studia artystyczne, to zdanie matury na wysokim poziomie byłoby po tej szkole dość trudne. Poza tym, to liceum jest położone bardzo dla nas niekorzystnie, dojazd mógłby w niesprzyjających warunkach zająć ponad godzinę i to skazałoby nas na kolejne 4 lata dowożenia Madzi autem. Tak więc ta koncepcja raczej upadła i będziemy szukać jakiejś innej szkoły. Madzia mówi, że nie chce iść do żadnej szkoły, w której będzie ciśnienie na wyniki, czyli pewnie odpadają te z tzw. górnej półki, przez co zupełnie nie wiem, co mam jej doradzić. Dobrze, że jeszcze jest trochę czasu na wybór.

Normalnych lekcji Madzia ma 34 godziny (licząc religię, na którą nie chodzi, ale która jest w ciągu dnia - 35). Do tego dojdą jej 2 lekcje fakultetów powtórkowych do egzaminu, i jedna lekcja przygotowująca do konkursu. Plus jeszcze chyba jakiś dodatkowy w-f, więc wyjdzie około 40 godzin! Dla czternastolatki! Rzeczywiście można się załamać. Żeby sprawić Madzi przyjemność i żeby na chwilę zapomniała o nauce, zabrałam ją w piątek na jej ulubione sushi i to chyba rzeczywiście poprawiło jej humor.


U Mikołaja idzie jakoś łagodniej, lekcji tygodniowo ma tylko 32. Z zabezpieczeń przeciwwirusowych dostali pojedyncze ławki, cały dzień mają lekcje w tej samej klasie (z wyjątkiem języków i informatyki), a nauczyciele mają osłony z pleksi przy biurkach. Maseczki muszą nosić tylko na korytarzach i w przestrzeniach wspólnych, w klasie nie muszą. U Madzi jest podobnie, ale myślę, że to tylko kwestia czasu, zanim w którejś szkole trafi się całkowita lub częściowa kwarantanna (Madzię też tym pocieszam).

U mnie zaczynają spływać różne informacje dotyczące nowego roku akademickiego i momentami odczuwam przemożną potrzebę walenia głową w ścianę z powodu tych wszystkich absurdów i idiotyzmów. Byłam też na kilkugodzinnym egzaminie do szkoły doktorskiej, cały czas w maseczce, pod koniec myślałam już, że umrę. W każdym razie, wygląda na to, że będziemy musieli zorganizować dla mnie biuro w pokoju gościnnym, żebym mogła te zajęcia online prowadzić swobodnie i nie siedzieć przez cały dzień w słuchawkach. Katastrofa...

Pan Mąż wspina się dziś na Wezuwiusza i wizytuje Pompeje, zdjęcia będą jak dostanę, na razie dostałam tylko jedno zdjęcie na dowód, że wycieczka doszła do skutku. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i nic się nie pozajączkuje, w połowie miesiąca PM będzie w domu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz