niedziela, 11 października 2020

Niedziela, strefa żółta

W ramach prowadzenia w miarę normalnego życia podczas pandemii, Madzia pojechała w piątek na weekend do Sister do Warszawy (pociągiem! sama!), a Pan Mąż wybrał się do knajpy na męskie piwo. W pociągu, jak mieliśmy okazję zaobserwować odprowadzając Madzię, maski poprawnie nosi większość, ale Madzia siedziała akurat obok typa, który maskę miał na brodzie... Pan Mąż pytał konduktorkę, czy zwracają uwagę na poprawne noszenie masek, ale uzyskał tylko informację, że stosowna instrukcja puszczana jest co jakiś czas przez głośnik i tyle. Na marginesie, Pan Mąż jechał pociągiem z Neapolu do Sorrento i mówi, że po każdej stacji przez pociąg przechodził konduktor i zwracał uwagę, jeśli ktoś miał zsuniętą maseczkę. Ciekawe, że tam można, a u nas nie można... Poza tym, jak to kolej, napchała do imentu trzy pierwsze wagony, a w trzech ostatnich było pustawo. Madzia wraca dziś na obiad i ciekawa jestem, jak będzie wyglądała podróż w tę stronę.

Jeśli natomiast chodzi o obserwacje knajpiane, to PM mówi, że siedzi człowiek na człowieku, we wszystkich lokalach pełno, a maseczkami nie przejmuje się nikt, no bo przecież konsumują. Ale to było na dzień przed wprowadzeniem żółtej strefy, więc może się coś zmieni. Przemknęło mi przez głowę oczywiście, że chroni się człowiek na różne sposoby, a potem wsiada się do pociągu albo idzie do knajpy... ale z drugiej strony, młodzież chodzi do szkoły i jakoś żyje.

Szkoły, no właśnie. Miałam trochę nerwów w ubiegłym tygodniu, bo obawiałam się, że szkoły zamkną nam całkowicie już teraz, a przeraża mnie wizja nauki zdalnej dla mojej młodzieży. Nie rozumiem, dlaczego nie można wprowadzić hybrydy, żeby rozgęścić te szkoły? Np. niektóre klasy uczą się w domu, niektóre w szkole, a nauczyciel może nadawać ze szkoły w przypadku lekcji w klasie, która jest na zdalnym. U Madzi w szkole wprowadzono streamingowanie lekcji, jeśli w danej klasie jest mniej niż połowa uczniów, i w piątek już były u niej takie lekcje, których co prawda nie obejrzała, bo siedziała w pociągu do Warszawy. 

Uważam, że zamiast ograniczać życie młodym ludziom, powinno się ograniczyć starszych, bo oni są grupą ryzyka, a mają to w nosie, bo przecież oni już swoje życie przeżyli, więc co z tego, że mogą umrzeć, bo wiedzą, że i tak w każdej chwili mogą. Ale że po drodze zablokują szpitale i respiratory dla młodszych, to ich nie interesuje. Ech, zła jestem, bo widzę, co moja własna rodzicielka wyprawia w swoim klubie seniora, a moja młodzież w tym czasie grzecznie siedzi w domu.

Zostawię tymczasem przepis na knedle ze śliwkami, wychodzi z tego przepisu idealne ciasto, a śliwki jeszcze są, więc może nawet zrobię jeszcze raz.

Knedle ze śliwkami (ok. 30 sztuk)

1,5 kg ziemniaków mączystej odmiany (takiej na kluski i knedle właśnie)

ok. 300 g mąki pszennej

1 jajko

łyżka cukru

śliwki, wypestkowane, ale w całości (nie rozdzielać na pół)

Ziemniaki ugotować, ostudzić, przepuścić przez maszynkę do mielenia. Do zmielonych ziemniaków dodać jajko i cukier, stopniowo dosypując mąkę do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Ciasto musi być zwarte, ale kleiste. Odrywać kawałki ciasta, formować placuszek, w środek wkładać śliwkę i zwijać w kulkę. Gotowe knedle gotować we wrzącej wodzie z olejem lub masłem, przez około 1 minutę od wypłynięcia. 

My najbardziej lubimy knedle ze śmietaną, cukrem i cynamonem, ale podobno są też zwolennicy tartej bułki podsmażanej na maśle :)



1 komentarz: