Listopad to miesiąc, którego najbardziej nie lubię w roku, a konkretnie, nie lubię tej części po 11 listopada, jak już skończą się rogale marcińskie, a zanim na dobre zacznie się przygotowanie do Bożego Narodzenia. Dni są krótkie, mgliste i deszczowe, i jedyne, co się chce, to nie wstawać za szybko z łóżka. W tym kontekście praca z domu ma swoje zalety, bo są dni, że nosa na zewnątrz nie trzeba wyściubiać. Dobrze, że Pan Mąż jest w domu - a to rzadkość o tej porze roku - bo po pierwsze ma pod koniec miesiąca urodziny i może coś przy tej okazji wesołego się wydarzy, a po drugie, jak tylko można, to lecimy razem na spacer do lasu, nawet w te krótkie i mgliste dni, kiedy tylko nie pada. Jak zrobię takie 6 km szybkim krokiem po lesie, to jest mi jakoś lepiej na duszy. A w lesie wciąż jest ładnie.
wtorek, 10 listopada 2020
Listopad...
Studenci chyba się jakoś przystosowali, bo zajęcia idą w miarę gładko i na razie większych problemów nie ma (tfu tfu na psa urok).
Nasza osobista młodzież też siedzi przez pół dnia (albo i więcej) przed ekranem, ale chyba nie powinnam narzekać, bo te lekcje odbywają się i są rzetelnie prowadzone, a słyszę różne historie i chyba nie wszędzie jest tak dobrze. Dziecka mam też zdyscyplinowane i specjalnie stać nad nimi z batem nie trzeba (to już prędzej ten bat przydałby się do prac okołodomowych).
Szkoda mi ich tylko, bo młodość przemija, 17 lat ma się tylko raz w życiu, i jakie człowiek będzie miał wspomnienia z tego czasu? - komputerowe. Mimo wszystko, dotyczy to jednak całej generacji, będą więc mieli jakieś wspólne uszczerbki na zdrowiu psychicznym (na fizycznym też, jeśli się ich nie dopilnuje, żeby chociaż raz w tygodniu poszli na dłuższy spacer).
I tak to. Każdy dzień ma z grubsza podobny scenariusz, co podoba się najbardziej kotom, bo one przepadają za rutyną i najchętniej robią w kółko to samo. Mam tylko nadzieję, że nie wpadnie nikomu do głowy zrobić narodowego lockdownu i zamknąć nas wszystkich w domach...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz