Dziś był jakiś zwariowany dzień, zmęczył mnie okrutnie i czuję się przeczołgana. Zaczęło się miło, bo czwartek to mój dzień wolny, więc zaczynam go ze spokojem. Po śniadaniu wybrałyśmy się z Madzią do ogrodnika po kwiaty. Postanowiłam zaryzykować i posadzić już pelargonie, chyba przymrozków już nie będzie. Sklepy ogrodnicze to absolutna ruina dla portfela, obiecałam sobie nie szaleć, ale ciężko w obliczu tych wszystkich piękności kwiatowych, a sadzonki w tym roku drogie, może to przez tę ciężką zimę. Dużo mniej jest sprowadzanych z Holandii, podobno przez pandemię, bo Holendrom brakuje rąk do pracy. Ale skoro marzy się piękny taras, to trzeba w niego niestety trochę zainwestować. Samochód ledwo się zamknął, a jestem pewna, że to nie wszystko jeszcze, bo brakuje mi kwiatów na balkon od frontu i trochę dziur muszę pouzupełniać.
Przy okazji podjechałam na ryneczek po warzywa, bo w planach powrót Pana Męża, a on zawsze cieszy się na świeżą zieleninę. I w międzyczasie dostałam wiadomość od PM, że powrót raczej nie dojdzie do skutku, bo władze w Nowym Jorku nie zezwalają na zejście załogi ze statku. Później PM powiedział, że motywują to tym, że w ciągu ostatnich 14 dni statek był poza terytorium USA. No był, ale siłą rzeczy musiał, skoro pływa między Panamą a USA. Koniec końców jest taki, że w firmie PM nikt dziś nie pracuje, bo mają jakieś święto i długi weekend, agent w NY jest do niczego, tak więc kiedy i gdzie PM zejdzie z tego statku, w ogóle nie wiadomo. Jestem strasznie rozczarowana, bo nie dość, że PM siedział tydzień ekstra w Kolumbii w styczniu, to teraz jeszcze ma siedzieć ekstra tydzień (albo dwa), do momentu zmustrowania. Wszystko leci oczywiście z urlopu, bo zmiennik już jest i PM wkrótce przekaże mu obowiązki, a u nas wielkimi krokami zbliża się remont, nie wspominając o terminie na szczepienie. A PM na pewno już jest wykończony i ma naprawdę dość. Piekło i szatani...
W tak zwanym międzyczasie zadzwoniła do mnie księgowa ze szkoły z informacją, że zalegamy z jakąś straszną kwotą za czesne (oczywiście totalny idiotyzm, najwyraźniej kwota się nie zaksięgowała w momencie wygenerowania zestawienia... pozwólcie, że pominę to milczeniem...), Mikołajowi zepsuł się telefon, i na domiar złego zadzwonił do mnie pan od obsługi zdalnej platformy z prośbą, żebym wrzuciła jak najszybciej test na poniedziałek, bo on jutro idzie na urlop i chciałby to przed urlopem załatwić. Tak więc popołudnie spędziłam z rozwianym włosem i po łokcie w ziemi, pomagając Mikołajowi w rozwiązaniu problemu telefonicznego (bateria padła, Mikołaj postanowił kupić nowy telefon, a stary zatrzymać jako awaryjny - wizja dwóch tygodni z telefonem w serwisie najwyraźniej nie przypadła mu do gustu), a potem pisałam ten test na poniedziałek i mam nadzieję, że nie będzie w nim żadnych baboli. Kwiaty mogłabym oczywiście sadzić jutro, ale ma padać deszcz, a ja mam przez pół dnia zajęcia. Koniec końców wszystko się jednak udało, kwiaty ogarnięte, telefon kupiony, test wysłany, problem księgowy mam nadzieję załatwiony, i tylko kwestia mężowa nie doczekała się pozytywnego rozstrzygnięcia.
Ale nic to. Oto najlepszy ogrodnik świata, wszystko musiał obejrzeć i powąchać, inaczej się nie liczy.
A taką kompozycję ustawiła Madzia na tarasie.
To czerwone czyli dipladenia rośnie jak szalone! Rozrośnie Ci się pięknie, już to widzę :). Trzymam kciuki za PM, wczoraj było Wniebowstąpienie (właśnie świętujemy długi weekend), rzeczywiście wszystko zamarło i do poniedziałku nie ruszy. Oby wtedy się wszystko wyjaśniło.
OdpowiedzUsuń