Jutro znowu do roboty, czyli przed komputer, ale tak się akurat składa, że dużo nie muszę się przemieszczać, bo i tak większość wczorajszego i dzisiejszego dnia spędziłam przed ekranem. To jest największa zaleta deszczowej pogody, że można nadgonić z robotą. Mam właściwie ukończony manuskrypt, muszę jeszcze wprowadzić poprawki, pozmieniać rzeczy, które mi się w trakcie pracy wykluły w głowie, i mogę wysyłać do wydawnictwa. Potem jeszcze trzeba będzie napisać klucz itd., ale nad głową wisi mi już następna robota, czyli pisanie ćwiczeń do kursu e-learningowego. Dobrze, że zajęcia już powoli zaczną się kończyć, ale z drugiej strony, będę "kwitnąć" na zaliczeniach ustnych. Tak czy owak, od komputera nie sposób się uwolnić...
Sobota była najmilszym dniem, przyjechała do mnie koleżanka i poszłyśmy sobie na spacer, zakończony... kawą w kawiarni! Nasza kawiarnia jest już bowiem otwarta! Kawę co prawda podają w papierowym kubku, i nie ma obsługi kelnerskiej, ale można usiąść sobie w ogródku i zjeść ciastko jak człowiek. Obydwie cieszyłyśmy się jak głupie, pierwszy pobyt w kawiarni od października!

Wcześniej humor nieco zwarzył mi się po wizycie na mojej ulubionej polance, bo okazało się, że leśnictwo wycięło tam kilka drzew. Odbyła się na ten temat spora dyskusja na naszej lokalnej grupie. Lasy Polskie tną na potęgę wszędzie, także w parku narodowym, w tym roku masa drzew poszła pod nóż (a właściwie pod piłę). Tłumaczą się dwojako - po pierwsze, że wycinają drzewa chore (akurat!), a po drugie, że nasz park jest mocno zalesiony sosną, a na tych terenach oryginalnie dominowały drzewa liściaste i że mają na celu przywrócenie tej sytuacji. No zobaczymy... Drzewa wycięte na naszej polance na chore nie wyglądają. Doszłam do wniosku, że jak tak dalej będzie, zapiszę się do Greenpeace i będę przykuwać się łańcuchami do tych wycinanych drzew. Każde wycięte drzewo powoduje u mnie ból serca...


Mikołaja nie było przez półtora dnia, bo był u kolegi, a jak wrócił, musiał stanąć w naszej obronie, bo wlazł nam do domu straszny pająk. Naprawdę był paskudny, miał chyba z 5 cm średnicy razem z nogami, i do tego był czarny i tłusty, fuj, fuj. Mikołaj stwierdził filozoficznie, że dobrze, iż żyjemy w takich czasach, że musi nas bronić tylko przed pająkami, i usunął zagrożenie. Niestety wieczorem okazało się, że pająk przyprowadził kolegę i całą akcję trzeba było powtórzyć, ale Madzia powiedziała, że w takiej sytuacji ona już absolutnie nie zejdzie na dół (pająk siedział bowiem w korytarzu). Nie wiem, skąd się te paskudztwa biorą...
Nawiązując do Madzi, to wczoraj na śniadanie zrobiła sobie owsiankę, którą pięknie udekorowała pokrojonym bananem, posypała cynamonem i polała sokiem z agawy, po czym zawołała mnie i rzekła: - A teraz mogłabym zrobić zdjęcie, wstawić na Instagram i czekać na lajki!
Pośmiałyśmy się obie, bo tak się składa, że Madzia ma koleżankę, która codziennie wrzuca na Insta swoje owsianki lub smoothie, codziennie wygląda to tak samo, jak każda inna owsianka, oryginalności ani pomysłu nie ma w tym za grosz. Cieszę się, że ona jest na tyle dojrzała, że to rozumie. Wspomniana koleżanka publikuje bardzo różne treści i powiem, że znając jej rodziców, bardzo się dziwię, że się na to godzą (a może nie wiedzą? - Madzia twierdzi, że wiedzą). Przykładowy filmik np.: dziewczyna filmuje, jak wstaje rano, idzie do łazienki, myje twarz i zęby, przebiera się (oczywiście bez pokazywania całości ciała, ale wcześniej te zęby myje... w bieliźnie), potem ćwiczy, później oczywiście robi sobie owsiankę i smaży pankejki. Dziewczyna ma aktualnie 15 lat... bez komentarza. Nie wiem w sumie, czy od dziwienia się z wrzucania takich rzeczy bardziej nie dziwi mnie oglądanie tego, bo to jest jednakowoż strasznie nudne oglądać, jak ktoś przez 15 minut je owsiankę.
Jutro natomiast jestem zapisana do fryzjera i już nie mogę się doczekać, wreszcie będzie porządek na głowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz