Ciągną nam się sprawy okołodomowe, ale powoli wychodzimy na prostą - pokój Madzi umeblowany na nowo, hol prawie gotowy - brakuje lustra i rolety, do naszej sypialni w tym tygodniu przyjdzie nowa wykładzina i roleta rzymska, i też będzie skończone. Od ostatniego postu sytuacja z kuchnią zmieniła się o tyle, że zaświtał promyk nadziei na montaż. Projektant zadzwonił w czwartek wieczorem, że być może uda się zacząć montaż w nadchodzącym tygodniu. Jak to będzie, to się okaże, bo już tyle obietnic słyszałam, że w kolejne nie chce mi się wierzyć. Ale być może magiczne słowo "prawnik" zadziałało. Tak na marginesie, nasz prawnik mówi, że ma już cały katalog spraw dotyczących budowy kuchni, więc chyba nie jesteśmy jedyni z tym problemem.
Mikołaj uczy się kodeksu drogowego (kurs teoretyczny robi online), bo chce podejść do egzaminu przed wyjazdem na wakacje. Zobaczymy, czy się uda, bo wciąż nie dostał pkk i nie można zapisać się na egzamin, w piątek byli z PM w starostwie i okazało się, że zdjęcie ma nie takie jak trzeba. Jutro więc kolejne podejście. Ja natomiast od jutra formalnie mam urlop, ale kończę jeszcze jeden projekt e-learningowy i najgorsze jest to, że nie mam kiedy usiąść na kilka godzin i tego zrobić, więc wyszarpuję po godzinie czy dwie każdego dnia i wciąż nie mogę nadążyć. Dni zrobiły się jakoś za krótkie, i nie potrafię tego wytłumaczyć...
Ale lato leci, postanowiliśmy więc więcej korzystać z pogody i wyrywać się na krótkie wycieczki. Dziś zrobiliśmy spory objazd po Wielkopolsce - zaczęliśmy od Leszna. Kiedyś do Leszna jeździło się do jedynego w regionie aquaparku. Jest to bardzo przyjemne, spokojne i zadbane miasto. Atrakcji specjalnych nie ma, chyba że ktoś lubi żużel albo szybowce, ale stare miasto jest całkiem miłe.
Tuż pod Lesznem znajduje się zamek w Rydzynie, nigdy wcześniej tam nie byliśmy. Podobno jest to największy zespół pałacowy w Wielkopolsce. Zamek należał kiedyś do króla Stanisława Leszczyńskiego. Teraz jest tam hotel i restauracja, a w budynkach obok mieści się szkoła. Zamek został spalony w 1945 roku, potem był odrestaurowany, ale zwiedzanie wnętrz można sobie jednak podarować.
Następnie w planie było jezioro położone kawałek dalej, bo w Zbąszyniu, i to chyba była największa atrakcja dzisiejszego dnia. Szkoda, że Zbąszyń jest tak daleko od nas - ponad 80 km - bo jeździlibyśmy pewnie częściej.
Na koniec pojechaliśmy na obiad do Wolsztyna. Parowozy sobie tym razem darowaliśmy, ale restauracja, w której jedliśmy, nazywała się Lokomotiva, więc element kolejowy był. Poza tym jadł tam Robert Makłowicz, którego zaczęliśmy oglądać dzięki Madzi, i ostatnio staramy się zaglądać do polecanych przez niego miejsc. Restauracja znajduje się tuż nad jeziorem i trzeba przyznać, że bardzo ładnie jest ten teren utrzymany. Bardzo ładnie jest teraz w tych wielkopolskich miasteczkach.
Teraz panowie oglądają mecz Włochy Anglia, ja zerkam jednym okiem, jutro wczesna pobudka i znowu wyprawa do Poznania. Co do tego meczu, to mam dylemat, połowa mnie jest włoska, a połowa angielska, ale z drugiej strony, ktokolwiek wygra to będę zadowolona ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz