wtorek, 14 września 2021

Sprawy i sprawki

Gdybym miała wymieniać największe zalety mojej pracy, to wymieniłabym wolny wrzesień... bez niego chyba bym zwariowała. Z lipcem różnie bywa, sierpień też mam oczywiście wolny, ale i tak najlepszy jest wrzesień, jak młodzież idzie do szkoły i w domu jest cicho przez pół dnia. Za rok będę miała, mam nadzieję, jednego studenta na stanie, zatem wrzesień to w tej formie ostatni.

Dni kręcą się wokół spraw szkolnych. Zaliczyłam dwa zebrania, jedno stacjonarne, jedno online. U Madzi w szkole trochę się pogubiłam, bo to strasznie skomplikowany budynek, ale potwierdziło się moje zdanie na temat wychowawcy - to bardzo miły i kulturalny człowiek. U Mikołaja mówiło się głównie o maturze i o przygotowaniach do niej. Są delikatne przymiarki do studniówki, ale czy ona się odbędzie, to oczywiście nie wie nikt. Za to jedno zaskoczenie - dyrektor wysłał jakiś czas temu informację o szczepieniach, które szkoła ma obowiązek skoordynować, i jak mówi, otrzymał zwrotnie wiadomości z pogróżkami, a nawet ktoś straszył go pozwaniem do sądu (!). Niektórym już chyba całkiem w głowach się poprzewracało...tak jakby dyrektor sam sobie wymyślił, że będzie organizował szczepienia. W strasznych czasach żyjemy, totalny upadek rozumu i triumf głupoty, ciemnoty i kołtuństwa. Nigdy nie myślałam, że czegoś takiego doczekam.


Na osłodę, Madzia wróciła po wakacjach na swoje lekcje malarstwa i takie oto wspomnienie z Wenecji wymalowała.
Przed jesienią robię mały przegląd ogrodu. W tym roku niestety dopadła nas ćma bukszpanowa, a już myślałam, że udało mi się jej uniknąć. Zżarła mi cały bukszpan i trzeba było go wyciąć do samego korzenia. Może jeszcze odbije na wiosnę... żyję tą nadzieją. Straciliśmy też jedno z drzewek morelowych. Te drzewka były już stare, jak kupowaliśmy ten dom 15 lat temu i owoców prawie nie rodziły, ale rosną akurat wygodnie do powieszenia hamaka, a liście zacieniają nam nasze miejsce grillowe. Na jednym z drzewek zaczęły intensywnie pracować dzięcioły, potem uschły mu konary i kiedy Pan Mąż zaczął je obcinać, okazało się, że drzewo jest całe w dziurach, więc obciął wszystko i został tylko pień do tego hamaka. Mam nadzieję, że to drugie drzewko się uchowało.


W tym roku za to doczekaliśmy się śliwek, nie jest ich dużo, ale trochę jest. To drzewko sadziliśmy już my. Miewam czasami takie myśli, że gdybyśmy mieli z jakiegoś powodu wyprowadzić się stąd, to najbardziej będzie mi szkoda zostawiać moich drzew - śliwka... bez od mojej babci... nasza pierwsza choinka, wysadzona z donicy i teraz już ogromna... figa... no jak bym miała to wszystko zostawić? - nie wiem. 


Kończą się powoli jeżyny, a zaraz zaczną się orzechy. Mam jeszcze pełno orzechów z poprzednich lat, bo nie nadążamy ich zjadać. Chyba czeka nas kolejna wycieczka do ZOO, bo tam bardzo chętnie przyjmują orzechy dla zwierząt, zwłaszcza dla niedźwiedzi. (Nawiasem mówiąc, byliśmy jakiś czas temu w ZOO i pierwszy raz widziałam niedźwiedzie na wybiegu tak blisko ludzi. Tygrysów Nieumarłych niestety nie było widać).




Poza tym w ogrodzie rozrabiają sójki, srok coś ostatnio nie słychać, no i pszczoły pracują na nawłoci. Nasz lokalny pszczelarz sprzedaje miód nawłociowy, bardzo smaczny.



Nie byłoby oczywiście notki bez widoczku znad Warty... dziś na spacerze poszczęściło mi się i byłam w punkcie widokowym "na korzeniach" zupełnie sama. 


2 komentarze:

  1. Fajnie mieć ogród. Chociaż roboty przy tym sporo1 :)
    Magda ma niezwykły talent. Kiedyś będzie o niej głośno!

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas orzechy schodzą :)) Zoo mam w domu, ale pamietam, ze rzeczywiscie co roku jest akcja, ze POTRZEBUJĄ. Orzechów i żołędzi! Tylko, że te drugie dość szybko ogłaszają, że JUŻ mają, a orzechy biorą każdą ilość.

    OdpowiedzUsuń