piątek, 15 lipca 2022

Wakacyjny piątek

Niby wakacje, ale ciągle coś się dzieje i jak to możliwe, że jest już połowa lipca? Od pobytu w Londynie mija miesiąc, a ja wciąż nie skończyłam go opisywać. Na horyzoncie wyjazd nad morze, ale tam będzie raczej leniwie, jak to nad morzem, więc może wtedy będę miała więcej czasu na pisanie. Tymczasem zdałam sobie sprawę, że muszę się zacząć organizować na ten wyjazd i dziś zrobiłam sobie listę rzeczy do zabrania. Domki, do których jedziemy, są dobrze wyposażone, ale żywimy się we własnym zakresie, więc trzeba ogarnąć sprawy kuchenne, zwłaszcza, że ja muszę na kilka dni wrócić do domu w środku wyjazdu i Babcia Dana zostanie sama z Mikołajem i dziewczynami (tzn. z Madzia i jej psiapsiółką, która jedzie z nami).

A w poniedziałek jeszcze muszę iść do pracy i nawet mam jakieś ustne egzaminy! - ale na szczęście to już ostatni dyżur wakacyjny i potem mam urlop do połowy września.

Wczoraj pojechaliśmy z Mikołajem na wycieczkę rowerową, chcieliśmy wypróbować nowy most w Rogalinku i dojechać do dębów. Misja jednak zakończyła się niepowodzeniem, bo od naszej strony trwa jeszcze budowa i dojazdu do mostu nie ma. Musielibyśmy wjechać na szosę i jechać wśród aut, na co nie mieliśmy ochoty, więc wróciliśmy w kierunku przystani kajakowej w Puszczykówku. Po drodze wpadliśmy w straszne pokrzywy, a jak już z nich wyjechaliśmy, to nie wiem jakim cudem się to stało, ale nogi zaplątały mi się w ramę rowerową i wylądowałam na ziemi. "Udało" mi się wykręcić lewą stopę pod jakimś dziwnym kątem i od wczoraj kuśtykam. Zwichnięta nie jest, bo nie spuchła ani nie mam siniaków, ale boli, i dłuższe spacery na razie dla mnie odpadają. Mam nadzieję, że do następnego tygodnia przejdzie, bo chciałam wieczorami chodzić na spacery po plaży.

Widok na rzekę z rzeczonej przystani.


Dzisiaj właściwie powinnam więc siedzieć i leczyć nogę, ale ponieważ nie mogę tak zupełnie bezczynnie siedzieć, no to pojechaliśmy rano na rynek do Mosiny po ogórki. Jutro będę wkładać je w słoiki, a dziś zajmowały mnie czarne porzeczki. Właściwie nie miałam zamiaru robić w tym roku czarnych porzeczek, bo mam pełno dżemów z czerwonej, jeszcze sprzed dwóch lat stoją, ale tak te czarne porzeczki uśmiechały się do mnie ze straganu, że po prostu nie mogłam ich nie kupić. Kupiłam więc i przerobiłam właśnie na 14 słoików galaretki. To się już może powinno leczyć? - zamiast tej nogi?

Z drugiej strony, jak ceny pójdą jeszcze bardziej do góry, to może się okazać, że zimą dżem wychodzi najbardziej ekonomicznie ;) Staram się nie słuchać i nie czytać wiadomości, bo włos się jeży, ale czasami coś tam niechcący wpadnie i potem się człowiek martwi.

A, i jeszcze jagodzianki zrobiłam. Jagód mi zostało, więc może jutro pierogi...?

4 komentarze:

  1. Robiłam w sobotę jagodzianki po raz pierwszy w życiu. Co dałaś na górę? Ja robiłam z lukrem, ale przez to były mocno klejące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smaruję roztrzepanym jajkiem i posypuję brązowym cukrem, potem wkładam je do pieca. Z lukrem nie lubimy, są dla nas za słodkie.

      Usuń
    2. A z jakiego przepisu robiłaś?

      Usuń