czwartek, 18 lipca 2019

Bunkry

Ponieważ Madzia już dość dawno suszyła mi głowę o jakieś ciekawe muzeum związane z II wojną światową, dziś wybraliśmy się na wycieczkę na MRU, czyli Międzyrzecki Rejon Umocniony. Już dość dawno chciałam tam pojechać, ale jakoś nigdy się nie złożyło, a w końcu to tylko 100 km z lekką górką od nas, w dodatku drogami szybkiego ruchu.
W sumie to nigdy o tych fortyfikacjach nie słyszałam aż do kilku lat wstecz, kiedy przeczytałam artykuł chyba w Polityce o zimujących tam nietoperzach. W mojej rodzinnej części Polski mówiło się o II wojnie światowej raczej w kontekście partyzantów niż jakimkolwiek innym (w szkole śpiewaliśmy nawet piosenki partyzanckie...). Ciekawe, że w 1986 roku byłam przez 2 tygodnie na koloniach w Międzyrzeczu i mieliśmy sporo wycieczek, ale do bunkrów nie pojechaliśmy. Przewodniczka mówiła dziś, że aż do lat 90-tych bunkry były otwarte i ogólnie dostępne; urządzano tam nawet Sylwestry, wesela i inne imprezy; potem zdarzyło się kilka wypadków śmiertelnych, a jeszcze potem komuś przyszło do głowy, że można by na tym zarobić, i bunkry zamknięto.
Wycieczka rozpoczyna się w miejscowości Pniewo. Do wyboru są trasy: krótka (godzinna) i długa (2,5 godziny), my wybraliśmy długą. Można też zamówić trasy ekstremalne, wtedy chodzi się po bunkrach dowolnie długo, oczywiście z przewodnikiem.
Na początek natknęliśmy się na umocnienia zwane zębami smoka. Ciągnęły się one pierwotnie na odcinku 12 km! Czołg musiał najpierw wjechać na wał ziemny, potem wykopany był głęboki rów, a potem te zęby, nie do sforsowania.



Do środka wchodzi się przy wieżyczkach strzelniczych, które są na zdjęciach poniżej. Zaprojektowany system wentylacji działa po 80 latach! W środku powietrze jest świeże, a nawet czuć lekki przeciąg. Schodami idzie się około 30 metrów w dół, wind nie zdążyli dokończyć. Na zewnątrz wychodzi się w podobnym miejscu, tylko o kilometr dalej. Na dole jest dość chłodno - stała temperatura około 10 stopni - więc trzeba mieć ze sobą bluzę, a także latarki, bo nie wszędzie jest światło.




Główny korytarz podziemny ma ponad 30 km długości i liczne odnogi. Cały łańcuch miał na celu zatrzymanie wojsk maszerujących na Berlin i gdyby Niemcom udało się to skończyć i wyposażyć, to II wojna mogłaby zakończyć się zupełnie inaczej! Przewodniczka opowiadała, że do budowy tego ściągnięto najlepszych robotników z całych Niemiec. Płacono im hojnie, bo byli również zobowiązani do zachowania tajemnicy, ale chyba mieli dużą motywację, bo zachowane budowle to około 1/3 planowanej całości, a zbudowano to w ciągu zaledwie 3 lat (całość planowano wybudować przez 20 lat).








Środkiem głównego korytarza jeździł pociąg, zatrzymując się na kilku "dworcach" przy głównych jednostkach. Pod ziemią miały być kwatery żołnierzy, magazyny amunicji, kuchnia, szpital.
Po wojnie część umocnień wysadzono, wyposażenie zostało rozkradzione, ale potem władze polskie uprzątnęły korytarze i planowano tam umieścić schrony, kto miał jednak chronić się na ziemi lubuskiej? - toż to prawie Niemcy. Tak więc plany zarzucono i bunkry zostały puste.



Ilość pieniędzy, jaką w to włożono, musiała być ogromna, zresztą w budowę zaangażowane były takie firmy, jak Siemens, Bosch i Krupp. Źle na tym chyba nie wyszli...
Po wyjściu z bunkrów, można wrócić na miejsce zbiórki wozem opancerzonym (za dodatkową opłatą), ale woleliśmy przejść się pieszo, bo denerwowały nas trochę rozwrzeszczane dzieci, a poza tym widoki były bardzo piękne...



Potem zaplanowałam postój w Łagowie, które pamiętałam sprzed 20 lat jako bardzo ładne miasteczko, ale jak to bywa ze wspomnieniami, często są piękne tylko w pamięci, a w rzeczywistości już nie bardzo. Łagów jest bardzo pięknie położony - między dwoma jeziorami, i turystów też jest sporo, ale ogólny klimat jest raczej tandetno-januszowo-polski, i nawet specjalnie nie było gdzie obiadu zjeść, bo restauracja w zamku była zamknięta, a inne przybytki jakoś nam się nie podobały. Tak więc przeszliśmy się (15 minut z jednego końca miejscowości na drugi) i wróciliśmy do domu.



Madzi wycieczka bardzo się podobała, ale była niepocieszona, bo nie kupiła pamiątki. Czekając na przewodnika, siedzieliśmy na ławkach koło straganu z militariami i Madzi wpadła w oko wojskowa kurtka. Niezbyt byłam chętna do kupowania, ale okazało się, że kurtka kosztuje całe... 20zł!! Ale ponieważ nie było już czasu, zostawiłyśmy to na "po wycieczce", i oczywiście okazało się, że stragan został już zamknięty.
Trzeba będzie więc kiedyś pojechać jeszcze raz, ale zimą, bo nietoperzy nie było, teraz latem mają dużo do roboty na zewnątrz.

2 komentarze:

  1. Świetna wycieczka! Musimy się tam kiedyś wybrać!

    OdpowiedzUsuń
  2. I my musimy! Aż sprawdziłam gdzie to dokładnie jest! :)

    OdpowiedzUsuń