niedziela, 17 maja 2020

68

Zastanawiam się, kiedy przestać numerować dni od początku izolacji, i to chyba będzie ten dzień, kiedy zniosą obowiązek noszenia maseczek na otwartej przestrzeni, bo do pracy i tak do października nie wrócę, a młodzież zapewne już nie pójdzie w tym roku szkolnym na lekcje.
Dni lecą spokojnie, jeden podobny do drugiego. W dni powszednie wszyscy są zajęci swoimi lekcjami zdalnymi, jest tego bardzo dużo jakby nie patrzeć. Ja już powoli zbliżam się do końca lektoratów, ale zostało jeszcze końcowe odpytywanie, na zaliczenie i na egzaminy, co muszę robić na Teams. Młodzież zalicza rozmaite testy i sprawdziany. Mikołaj od wczoraj jest szczęśliwy, bo wznowione zostały rozgrywki Bundesligi i pierwszy raz od dwóch miesięcy może obejrzeć mecz w tv.
Najwięcej frajdy mam teraz z pracy w ogrodzie! To jest chyba największy plus nie jeżdżenia wiosną do pracy. Druga połowa kwietnia i maj to na uczelni zawsze najwięcej roboty - odbywają się rozmaite konferencje, dni otwarte i dni jakości, finały rozmaitych konkursów, zaliczenia, egzaminy, zebrania, testy, przez które pracy jest dużo więcej niż normalnie, a poza tym człowiek jest już zmęczony i jedzie na "oparach". Pana Męża zazwyczaj nie ma wtedy w domu, więc mam na głowie tyle różnych rzeczy, że w ogrodzie ograniczam się do programu minimum i robię tylko tyle, ile muszę, zawsze mając z tyłu głowy żal, że nie mogę zrealizować wszystkiego, co bym chciała.
Wielkiego ogrodnictwa nigdy tu nie będzie, bo po pierwsze - ziemia jest beznadziejna, sam piasek, i musiałabym zamówić chyba tir ziemi, żeby poprawić sytuację. Po drugie, musielibyśmy zainwestować w system nawadniania, ale to są koszty, a poza tym ekologia! - przy tej suszy powinno się raczej redukować podlewanie. Po trzecie, musiałabym zatrudnić jakiegoś projektanta ogrodów, który podpowiedziałby mi co i jak, bo ogrom tej wiedzy mnie przerasta.
Dlatego będę zadowolona, jeśli będę miała porządną grządkę z kwiatami i ziołami. Warzywa próbowałam kiedyś sadzić, jak dzieci były małe i miały z tego frajdę, ale udawała się tu tylko fasolka szparagowa i od czasu do czasu jakaś rzodkiewka.
Tak kwitnie krzak bzu, który dostałam kiedyś od mojej babci.


Od kilku lat chciałam zabrać się za jedno miejsce pod płotem, na którym nic nie chce rosnąć poza berberysem, bo jest ocienione potężną jodłą od sąsiadów, a do tego ma ekspozycję zachodnią i całe popołudnie mocno tam świeci słońce - przez to jest tam strasznie sucho. W zeszłym roku wsadziłam na jesieni dwie hortensje z doniczek i widzę, że odbijają, poza tym rośnie ten berberys, a teraz dokupiłam trzmielinę i funkię i zobaczymy, czy coś z tego wytrzyma. Wyłożyłam całość agrowłókniną, zrobiłam palisadę i wysypałam korą. Zobaczymy, co będzie się dalej działo.
Zdjęcie przed:


Zdjęcie po:

Figa wypuściła coś, co wg mojej wiedzy jest kwiatostanem. Figi są dwupienne, ale podobno są gatunki, które zawiązują owoce bez zapylania, więc kto wie, może doczekam się i owocu!


Poza tym rośnie u nas pełno jakółczego ziela, nawłoci i pokrzyw. Pęk pokrzyw wycięłam, ususzyłam i będę używać do picia. Poniżej na zdjęciu Filip z trawą przed skoszeniem. Taki "las" rośnie mi w porzeczkach, na szczęście mam podkaszarkę i już się z tym uporałam.


A dziś było takie piękne niebo:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz