wtorek, 15 września 2020

Misz-masz

Wczorajsze zebranie online u Mikołaja w szkole dało mi obraz, jak będą wyglądać moje zdalne zajęcia przynajmniej na początku, zanim wszyscy się wdrożą. Tak więc: ciągle ktoś wchodzi na spotkanie, a kogoś wyrzuca, wtedy wchodzą ponownie - i za każdym razem słychać "ping". Nie każdy ma wyciszony mikrofon, więc łapią się różne dźwięki z otoczenia (wczoraj na spotkaniu z dyrektorem włączył się jakiś uczeń, ćwiczący speech po angielsku z bardzo słabym akcentem). Niektórzy mają też włączone kamerki, o czym nie pamiętają, ale na szczęście nic kompromitującego nie zaobserwowałam. Kiedy pada jakieś pytanie ze strony prowadzącego, odpowiada głucha cisza, no bo wszyscy mają wyciszone mikrofony, dopiero po jakimś czasie ludzie wpisują odpowiedzi na czacie. Cuda-wianki!

Nawiasem mówiąc, u Mikołaja w szkole powstał przepis, że w trosce o higienę pracy nauczycieli i uczniów, w przypadku pracy zdalnej, nauczyciel będzie prowadził zdalnie 3 na 5 swoich lekcji. Chciałabym, żeby ktoś zadbał o moją higienę pracy... powoli kształtuje mi się plan zajęć i wychodzi na to, że będę miała po 4-5 półtoragodzinnych bloków na jeden dzień, co prawda z przerwami i nie codziennie, bo staram się bronić przed zajmowaniem każdego dnia, ale ciągle są jakieś nowe wymagania, a to kurs dla pracowników, a to fakultety, więc ciągle nie wiem, ile mi tego wyjdzie i jak długo będę siedzieć przed ekranem (na pewno za długo). W weekend muszę być na konferencji metodycznej online (żeby chociaż ze trzy odczyty zaliczyć), a w przyszłym tygodniu mam pracowe zebranie i szkolenie z sylabusów, wszystko online oczywiście...

Poza tym walczę z deską klozetową. W łazience dzieci urwała się klapa, toteż pojechałam wczoraj do Leroy po nową deskę, z czym był pewien kłopot, bo odpowiednia deska marki Roca występuje tam tylko jako część całego zestawu do montażu podtynkowego i luzem nie można takiej kupić. Nie każda nam odpowiada kształtem, bo musi być prostokątna. W końcu coś tam jednak wybrałam, przyjechałam do domu... i okazało się, że deska jest pęknięta. Na szczęście nie zdjęłam z niej jeszcze folii zabezpieczającej. Dzisiaj rano, odwożąc Mikołaja na tramwaj, miałam zamiar podjechać i wymienić tę nieszczęsną deskę, ale w połowie drogi przypomniało mi się, że nie wzięłam z domu portfela z kartą kredytową, którą płaciłam, bo wczoraj dawałam Madzi pieniądze na zajęcia plastyczne i portfel został sobie w domu. Tak więc czeka mnie kolejna wycieczka do Leroy i ciekawe, co wydarzy się tym razem.

Pan Mąż ma na szczęście ciekawsze przygody, w niedzielę wybrał się na wycieczkę do Sorrento i był zaskoczony, że tak blisko Neapolu, a zupełnie inny świat, jakby inne Włochy.


Trzymam kciuki, żeby jutro udała mu się podróż. Leci do Berlina i będę musiała tam po niego pojechać. Madzia brzęczy, żeby pojechać rano i przy okazji pozwiedzać Berlin, ale to dla mnie za dużo zachodu, trzeba szukać miejsca do parkowania, uważać, żeby nie wjechać do centrum bez winiety, itp. Może wybierzemy się tam wszyscy razem w któryś weekend, w końcu to tylko 300 km, tyle samo co do Warszawy.

Tymczasem dziś wybieram się do fryzjera i ciekawe, czy znowu spędzę na fotelu ponad 2 godziny bez żadnego czytadła!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz