sobota, 21 listopada 2020

Jesienne (nie)porządki

Piękna jesień już minęła, ostatnich kilka dni to typowo listopadowa aura, a od wczoraj dodatkowo temperatura spadła w okolice zera. Skorzystaliśmy z ostatniego ciepłego dnia, żeby pozdejmować z tarasu rośliny, które muszą przezimować w domu. Nie wiem, co mam zrobić z bambusem fargesia, teoretycznie jest mrozoodporny, ale ile mrozów nas czeka i czy on przetrwa? - zagadka. Podobnie sundavilla, która znosi temperatury do -5, ale jak czytałam, jest dość trudno przezimować ją w domu, musiałaby stać w ogrodzie zimowym lub na werandzie, ale takowych nie posiadam. Poza tym mocno się rozrosła i ciężko by mi było ją ściągnąć z balustrady. Tak więc na razie została i stoi. Zastanawiałam się, czy może obłożyć donicę styropianem, to zawsze dodatkowa izolacja. 

Poniżej zamieszczam moją kwitnącą ciągle nasturcję i inne zieloności, to jakiś rekord, już po 20 listopada!





Mam kilka pomysłów na taras na następną wiosnę, ale zdecydowanie będę chciała utrzymywać tę ilość zieleni, bo dużo przyjemniej się na tym tarasie siedzi. Na następny sezon będę chciała zamontować dwumetrowe pergolki z donicami w dolnej części, to nas trochę odseparuje od sąsiadów.

Poza tym, to dopada mnie listopadowa niemoc, ogólnie rzecz biorąc każdy dzień wygląda tak samo i brak mi trochę jakiejś odmiany. Jechać nigdzie nie wolno na dłużej, dni coraz krótsze, plus godziny spędzane przy komputerze. Dodatkowo walnęli nas dziś wiadomością, że likwidują ferie, które u nas wypadały w tym roku w lutym. Ja mam zawsze przerwę międzysemestralną w drugiej połowie lutego i raz na trzy lata moje ferie pokrywają się z feriami dzieci, to miał być właśnie ten rok i myślałam, że może uda nam się gdzieś na parę dni wyskoczyć... ale wygląda na to, że nic z tego. Mocno mi się wydaje, że władze będą próbowały przepchnąć jakieś ograniczenia w podróżowaniu, bo już to widzę, jak ludzie karnie puszczają dzieci do szkoły i rezygnują z zimowych wyjazdów (w naszej okolicy i w naszym kręgu znajomych stanowimy jakieś "dziwo", bo nie jeździmy na nartach.... tutaj jeżdżą prawie wszyscy).

Dobrze, że chociaż galerie handlowe otwierają, to będzie można wyjść z domu i choćby popatrzeć na coś kolorowego. Myślimy już powoli nad prezentami gwiazdkowymi, a jeszcze przed nami urodziny Pana Męża i też chcemy mu jakieś ciekawe prezenty sprokurować, bo niestety nie wyjdzie ani impreza, ani wyjazd, który po cichu nam się marzył. Pan Mąż nie był w domu na swoje urodziny już dawno, i pech chciał, że ten raz, kiedy w domu jest, musiał wypaść akurat podczas pandemii....

Zostawię Wam jeszcze przepis, z którego jestem dumna. Jak chcemy z PM zrobić sobie specjalny posiłek, kupujemy w Selgrosie świeże małże (zupełnie niedrogo! niewiele ponad 20 zł za kilogram!) i robimy poniższą potrawę. Pierwszy raz zrobiłam małże z tego przepisu kiedyś na wakacjach w Portugalii i bardzo lubię tę recepturę, a małże to chyba moje ulubione frutti di mare.

Spaghetti z małżami (spaghetti con le cozze)
1 kg małży
1 duża cebula
2 małe suszone papryczki (lub 1 świeża)
2 łyżki masła klarowanego
1 butelka wytrawnego białego wina (plus druga do wypicia)
spaghetti
świeża zielona pietruszka

Cebulę drobno posiekać i razem z rozgniecionymi papryczkami podsmażyć do zeszklenia na maśle. Nastawić makaron i gotować zgodnie z przepisem. Do cebuli wlać wino (można nawet całą butelkę) i gotować, aż częściowo się zredukuje (około 10 minut). Wrzucić oczyszczone małże, gotować przez około 10 minut, jeden raz mieszając w trakcie gotowania. 
Nałożyć spaghetti na talerze, obok w dużym garnku podać muszle. My zazwyczaj wyciągamy małże z muszli, dodajemy sos od gotowania, i posypujemy całość pietruszką. Kilogram małży starcza na 2 osoby.
Dodam jeszcze, że jak długo robię ten przepis, czyli od kilku lat, tylko raz zdarzyły mi się niezbyt świeże małże. Najlepiej więc kupować takie w siatce, a nie w plastikowym opakowaniu, bo można od razu powąchać. Świeże małże pachną morzem i wodorostami. Nie robimy też nigdy cyrku z wyrzucaniem otwartych lub zamkniętych muszli. One otwierają się pod wpływem gorąca. Czasami są przymknięte, ale można taką muszlę powąchać i w razie wątpliwości wyrzucić. Wyrzucamy tylko te, które zupełnie nie dają się otworzyć po ugotowaniu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz