niedziela, 31 maja 2020

Weekend bez masek

Nareszcie doczekaliśmy się i można chodzić po dworze bez maseczki! Sensu w tym nie ma żadnego, bo liczba zakażeń ciągle nie spada, ale od pewnego czasu zaczyna mi się wydawać, że trochę nadmuchana była ta koronawirusowa panika. Weźmy chociaż podróż Pana Męża, leciał czterema samolotami, znajdował się wśród wielu ludzi i nic nie złapał. Tydzień po nim na statek przyjechała następna grupa, podróż mieli podobną i też są wszyscy zdrowi. A ci zdiagnozowani na Śląsku? - podobno 80% jest bezobjawowych. Zastanawiam się, czy te wszystkie środki ostrożności to nie było strzelanie z armaty do wróbla, trochę wszystko na wyrost...
Póki co, cieszę się weekendem. Do pracy nie jeżdżę, wiadomo, ale praca przychodzi do mnie, w ciągu normalnego dnia roboczego nie jest łatwo. Jestem w trakcie pisania egzaminu dla jednego z moich kierunków. Muszę go pisać w specjalnych formatkach w Excelu, a potem wrzucić na platformę i przystosować, co oznacza, że w każde pytanie ze 100 muszę kliknąć co najmniej trzy razy. Koszmar jakiś... Poza tym zaczynają się zaliczenia, a co za tym idzie, indywidualne wideo-spotkania, oraz masy rozmaitych pytań. Wydawałoby się, że student to człowiek dorosły i jako taki, można go poważnie traktować, ale nie... to byłby błąd. Ich inwencja w zadawaniu pytań przekracza wszystko. Kilka przykładów:
- pani magister, nie mam kamerki, nie mam jak podejść do egzaminu (na egzaminie musi być kamera celem chociażby zidentyfikowania zdającego. Nie czepiałabym się, ale mija już 3 miesiąc zdalnej nauki i nikt nie wymagał od gościa kamerki???)
- pani magister, ile ja mam punktów? (ciągle wysyłam im link do tabelek w arkuszach google z aktualnymi punktami, no ale przecież trzeba by w ten link kliknąć)
- a 73 punkty, to jaka ocena? (takie pytanie pada po informacji, że od 69 punktów jest ocena 3.5, a od 77 - 4.0)
- nie wysyłałam zadań przez cały semestr, bo zapomniałam ustawić synchronizację w telefonie i nie dostawałam powiadomień (tu już wykonałam klasyczny facepalm, bo zadania idą trzema kanałami i chyba trudno byłoby podejrzewać, że od 12 marca nie ma zajęć z przedmiotu...)
- jak się oddaje zadanie na Classroom? (tu już Madzia się irytuje, bo ciągle chodzę do niej, żeby zobaczyć, jak wygląda pulpit ucznia i w co trzeba kliknąć - "oni są nienormalni, ci twoi studenci? przecież to proste!")
I tak dalej, i tym podobne. Ręce czasem naprawdę opadają.
Wczoraj poszłam relaksować się i powycinać zioła do suszenia. Jakiś czas temu, jeszcze na początku maja, powycinałam pokrzywy, które rosną mi w jednym zakątku ogrodu, i ususzyłam trzy wielkie pęki. W tym tygodniu susz był już gotowy do zrobienia herbatki i muszę stwierdzić, że pokrzywa ze sklepu czy apteki w ogóle nie umywa się do tej, którą zrobiłam! Tu jest moc! Od razu pożałowałam, że nie ususzyłam więcej. Najbardziej wartościowa jest pokrzywa majowa, młoda, jeszcze przed kwitnieniem. Trochę jeszcze mi zostało takiej młodej, ale uzbierałam tylko jeden pęczek. Zebrałam też trochę mięty, która rośnie jak wściekła, i oregano, które też w tym roku ruszyło do ataku. Wszystko umyłam pod prysznicem, powiązałam w pęczki i teraz suszy się, wisząc w kuchni na karniszu.


Zaczyna też kwitnąć lawenda i to białe z tyłu, które nie wiem, jak się nazywa.


Po południu poszliśmy sobie na spacer nad Wartę. Lubię te wieczorne spacery, bo już nie ma tam ludzi, można sobie spokojnie posiedzieć nad rzeką i posłuchać żab, kumkają jak wściekłe.





wtorek, 26 maja 2020

77

Dziś Dzień Matki, a ja mam chyba aktualnie jakiś moment gorszego samopoczucia fizycznego i psychicznego też. Wczoraj obudziłam się z opryszczką na pół ust i aż się przestraszyłam, bo nie miałam takiej opryszczki już od bardzo dawna. Na szczęście mam w domu zapas acyklowiru, więc wzięłam dawkę uderzeniową i dziś jest już dużo lepiej, ale czuję, że jestem z jakiegoś powodu osłabiona. Zupełnie nie wiem dlaczego... może PMS? Nic mi nie sprawia przyjemności i nie mogę się dłużej skupić na żadnej czynności. Dziś miałam kilka wideokonferencji ze studentami i kosztowało mnie to bardzo dużo wysiłku. Mam nadzieję, że zaraz mi ta słabość przejdzie, bo denerwuje mnie to!

Od Madzi tradycyjnie dostałam malowidło, a Mikołaj poszedł nawet do kwiaciarni po bukiet i po drodze kupił też truskawki. Madzia jeszcze po południu upiekła ciastka, na szczęście nie nalega za mocno, żebym je jadła (zazwyczaj przychodzi i mówi: no jedz! czemu nie jesz, jak ci upiekłam?).





niedziela, 24 maja 2020

75

Weekend mamy chłodny i deszczowy. Wczoraj kapało prawie cały dzień, dzisiaj jak na razie przeszła porządna burza i nawet sypnęło gradem, potem wyszło słońce, ale na dworze jest tylko 14 stopni. W ogóle wyjątkowo zimny jest ten maj, w nocy czasem spada nawet do 5 stopni, a raz nawet mieliśmy tylko 2.
W tym tygodniu wysadziłam wreszcie kwiaty do doniczek na tarasie i mam nadzieję, że nie za szybko. Pożytki z posiadania prawie dorosłego syna są takie, że dysponowałam siłą fizyczną, ja wybierałam i płaciłam, on ładował. Za parę lat jeszcze do tego mnie zawiezie do tego sklepu ;) Żarty żartami, ale ja bym kupowała po jednym worku ziemi kilka razy, a tak od razu przywieźliśmy 200 litrów ziemi, wielki wór kory i roślinki do tego.
Stwierdziłam, że jak już mamy mieć w tym roku staycation, to przynajmniej niech będzie nam miło siedzieć na tym tarasie!
Pelargonie więc udało mi się zdobyć w absolutnie przepięknym kolorze.


Poza tym mam clematis, bugenwilię, sundevilię, oczywiście hortensje, dla urozmaicenia ciekawe trawy, i inne pelargonie w kilku odmianach i kolorach. Stwierdziłam też, że skoro mam już figę, to może i oliwki uda mi się wyhodować :) - a w Leroy akurat mieli prześliczne mini drzewka oliwne. Ciekawe, jak będzie to rosło.





Filipowi spodobała się ta aranżacja i natychmiast znalazł sobie miejsce z widokiem.


Żeby jeszcze tylko pogoda była taka, żeby dało się dłużej niż pół godziny wysiedzieć, to będzie dobrze. Założę się, że pewnie za około miesiąc będę narzekać, że za gorąco i nie da się wytrzymać... Zapobiegawczo już jakiś czas temu kupiliśmy duży, stojący wentylator ;)
Mikołaj zapisał się w tym tygodniu do fryzjera, ja już dłużej jego włosom nie dam rady!
Jeśli chodzi o sprawy szkolne, to czuję się dość rozczarowana Mikołaja szkołą. Liceum najlepsze w regionie, ale najwyraźniej to nie sztuka robić dobrą szkołę, skoro łowi się najlepszych uczniów. Trzeba byłoby się postarać, żeby tą zdolną, ambitną młodzież zmarnować, bo sami z siebie mają chęć nauki i zdobywania osiągnięć. Nauczyciele robią tylko tyle, żeby im w tym nie przeszkadzać, bo nie pomagają nic albo tyle co nic. Owszem, zadania są przesyłane, ale kontaktu online z nauczycielem jest bardzo mało i to tylko w wersji głosowej, bez kamerek. Odbywają się raz po raz języki, matematyka, geografia, i... lekcja wychowawcza, a z pozostałych przedmiotów nauka samodzielna.
Fakt, że oceny Mikołaj ma dobre, a nawet lepsze niż w szkole, i nie wiem, na ile to nauczyciele są wyrozumiali, a na ile on ma po prostu lepsze "osiągi" jak jest w domu, wyspany i zrelaksowany.
Mam nadzieję, że od września wszystko wróci do normy, bo zakładając, że liceum trwa na dobrą sprawę 2,5 roku, to już kawał tego czasu minął i nie wróci.
Strasznie szkoda mi tych odizolowanych młodych ludzi, 17 lat ma się tylko raz i to powinien być czas na spotkania, pierwsze miłości, wyjazdy, a nie na siedzenie przed komputerem lub na telefonie, a do tego sprowadzają się spotkania towarzyskie.
U Madzi w szkole jest zupełnie inaczej, ale to chyba dlatego, że to szkoła społeczna, więc gdyby nie przedstawili sensownej oferty, to chyba część rodziców po prostu przestałaby płacić czesne.
Tak więc Madzia ma codziennie 3 lub 4 lekcje online, w tym także w-f. Oprócz tego, ma też materiały do nauki własnej, co też jest problematyczne, bo często są to materiały bardzo (zbyt?) ambitne. Dziś właśnie Madzia siedzi i płacze, bo miała obejrzeć na niemiecki kilka filmików o niemieckich twórcach (Mozart, Goethe, Beethoven) i po obejrzeniu napisać krótką wypowiedź na ten temat, czego - jak twierdzi - nie umie zrobić. Musiałabym bardzo mocno odkurzyć mój niemiecki, żeby jej w tym pomóc, ale problem chyba bardziej tkwi w tym, że ona właściwie nie wie, CO ma napisać...



niedziela, 17 maja 2020

68

Zastanawiam się, kiedy przestać numerować dni od początku izolacji, i to chyba będzie ten dzień, kiedy zniosą obowiązek noszenia maseczek na otwartej przestrzeni, bo do pracy i tak do października nie wrócę, a młodzież zapewne już nie pójdzie w tym roku szkolnym na lekcje.
Dni lecą spokojnie, jeden podobny do drugiego. W dni powszednie wszyscy są zajęci swoimi lekcjami zdalnymi, jest tego bardzo dużo jakby nie patrzeć. Ja już powoli zbliżam się do końca lektoratów, ale zostało jeszcze końcowe odpytywanie, na zaliczenie i na egzaminy, co muszę robić na Teams. Młodzież zalicza rozmaite testy i sprawdziany. Mikołaj od wczoraj jest szczęśliwy, bo wznowione zostały rozgrywki Bundesligi i pierwszy raz od dwóch miesięcy może obejrzeć mecz w tv.
Najwięcej frajdy mam teraz z pracy w ogrodzie! To jest chyba największy plus nie jeżdżenia wiosną do pracy. Druga połowa kwietnia i maj to na uczelni zawsze najwięcej roboty - odbywają się rozmaite konferencje, dni otwarte i dni jakości, finały rozmaitych konkursów, zaliczenia, egzaminy, zebrania, testy, przez które pracy jest dużo więcej niż normalnie, a poza tym człowiek jest już zmęczony i jedzie na "oparach". Pana Męża zazwyczaj nie ma wtedy w domu, więc mam na głowie tyle różnych rzeczy, że w ogrodzie ograniczam się do programu minimum i robię tylko tyle, ile muszę, zawsze mając z tyłu głowy żal, że nie mogę zrealizować wszystkiego, co bym chciała.
Wielkiego ogrodnictwa nigdy tu nie będzie, bo po pierwsze - ziemia jest beznadziejna, sam piasek, i musiałabym zamówić chyba tir ziemi, żeby poprawić sytuację. Po drugie, musielibyśmy zainwestować w system nawadniania, ale to są koszty, a poza tym ekologia! - przy tej suszy powinno się raczej redukować podlewanie. Po trzecie, musiałabym zatrudnić jakiegoś projektanta ogrodów, który podpowiedziałby mi co i jak, bo ogrom tej wiedzy mnie przerasta.
Dlatego będę zadowolona, jeśli będę miała porządną grządkę z kwiatami i ziołami. Warzywa próbowałam kiedyś sadzić, jak dzieci były małe i miały z tego frajdę, ale udawała się tu tylko fasolka szparagowa i od czasu do czasu jakaś rzodkiewka.
Tak kwitnie krzak bzu, który dostałam kiedyś od mojej babci.


Od kilku lat chciałam zabrać się za jedno miejsce pod płotem, na którym nic nie chce rosnąć poza berberysem, bo jest ocienione potężną jodłą od sąsiadów, a do tego ma ekspozycję zachodnią i całe popołudnie mocno tam świeci słońce - przez to jest tam strasznie sucho. W zeszłym roku wsadziłam na jesieni dwie hortensje z doniczek i widzę, że odbijają, poza tym rośnie ten berberys, a teraz dokupiłam trzmielinę i funkię i zobaczymy, czy coś z tego wytrzyma. Wyłożyłam całość agrowłókniną, zrobiłam palisadę i wysypałam korą. Zobaczymy, co będzie się dalej działo.
Zdjęcie przed:


Zdjęcie po:

Figa wypuściła coś, co wg mojej wiedzy jest kwiatostanem. Figi są dwupienne, ale podobno są gatunki, które zawiązują owoce bez zapylania, więc kto wie, może doczekam się i owocu!


Poza tym rośnie u nas pełno jakółczego ziela, nawłoci i pokrzyw. Pęk pokrzyw wycięłam, ususzyłam i będę używać do picia. Poniżej na zdjęciu Filip z trawą przed skoszeniem. Taki "las" rośnie mi w porzeczkach, na szczęście mam podkaszarkę i już się z tym uporałam.


A dziś było takie piękne niebo:


piątek, 8 maja 2020

59

Luna ma dzisiaj czwarte urodziny. Z tej okazji postanowiła chyba zabalować, bo poszła wczoraj wieczorem na dwór i nie wróciła na noc do domu. Wołałam ją jeszcze przed północą, ale nie było jej nigdzie widać, więc co miałam zrobić - poszłam spać i wpuściłam ją dopiero rano. Gwiazda poszła zjeść śniadanie, a potem położyła się na drapaku i zapadła w sen, balowanie trzeba przecież odespać!
Jak wyszłam przed chwilą na ogród, to na tarasie znalazłam martwą mysz... to chyba prezent z tej nocnej imprezy!


Na wczoraj miałam zaplanowany krótki wypad do ogrodnika po róże, ale okazało się, że w tym konkretnym centrum ogrodniczym był pożar i jest zamknięte. Szkoda, bo to był dobry sklep. Mam jeszcze drugi ulubiony, ale tam zawsze jeżdżę po pelargonie i inne kwiaty do doniczek na taras. Na pelargonie jeszcze trochę za wcześnie, zwłaszcza, że idą naprawdę zimni ogrodnicy.
Koniec końców, pojechałam do Leroy Merlin, i tam nabyłam róże i zioła do ogródka ziołowego. Część ziół mam na grządce w ogrodzie - to są te wieloletnie, czyli szałwia, rozmaryn, tymianek, melisa, mięta też rośnie jak dzika. Postanowiłam jednak, że w tym roku zrobię sobie też zakątek ziołowy na tarasie. To jest na razie początek, wsadziłam kupiony tymianek i to, co miałam akurat w doniczkach na parapecie, czyli miętę, rozmaryn i kolendrę. Dokupiłam też lawendę, bo nigdy nie mogę się jej oprzeć. Poza tym wzięłam nasionka cząbru, lubczyku i czerwonej bazylii. Wysiałam je do doniczek i ciekawe, co z tego wyrośnie!
Mam plan posiać też rukolę, ale najpierw muszę poczekać na rozsadę astrów, bo mam zajęte wszystkie długie donice :)


wtorek, 5 maja 2020

56

Kryzys techniczny opanowany! Do zmiękczacza przyjechał serwisant i okazało się, że rozłączony był jeden kabelek. Ktoś z nas (pewnie ja) musiał poruszyć pokrywę silnika i się rozłączyło. Kamień spadł mi z serca, zwłaszcza że zapłaciłam tylko 50 zł, a nie 700, na co byłam przygotowana.
Karnisz też naprawiliśmy i póki co jakoś wisi. Może już nie zleci.
Młodzież zaczyna odczuwać nudę coraz silniej i wydaje mi się to kwestią czasu, że będą chcieli gdzieś się wyrwać. Madzia była już raz na spacerze w lesie z koleżanką. Mikołaj jeszcze nie umawiał się z nikim, ale za to idzie dziś na pierwsze zajęcia tenisowe od dwóch miesięcy. Na razie zajęcia są w małych grupach, tylko na kortach zewnętrznych, no i nie można korzystać z szatni. Informacja z klubu mówiła, że trzeba też mieć maskę, ale na stronach zewnętrznych widzę, że w czasie treningu nie trzeba, co zresztą wydaje się zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Ja na przykład mam problem, mając maseczkę na twarzy w czasie zakupów - po 15 minutach czuję się podduszona - a co dopiero podczas aktywności fizycznej.
Dobrze, że chociaż w lesie można odetchnąć pełną piersią...


Madzia odkryła ostatnio w sobie pasję do pieczenia i ciągle wyszukuje jakieś przepisy na ciasteczka. Wypróbowała już trzy różne i wychodzą jej bardzo dobre! Trochę mnie to irytuje, bo potem ona mi te ciastka wmusza (jedz! czemu nie chcesz jeść???) a ja chciałabym po kwarantannie zmieścić się w drzwiach ;) nie mówiąc o swoich ubraniach... Dziś kupiłam rabarbar z myślą o placku i oczywiście Madzia stwierdziła, że ona ten placek zrobi sama. Od A do Z!
Poniżej to są chyba ciasteczka budyniowe, sklejane powidłami. Zapewniam, że nie przyłożyłam do nich ręki.



sobota, 2 maja 2020

53

Przyszły wreszcie długo oczekiwane deszcze. Żeby odsunąć ryzyko suszy, musiałoby pewnie padać ze dwa tygodnie, ale dobre i tyle, zieleń od razu odżyła. Cieszę się, że zdążyłam podsypać roślinkom nawóz, akurat dobrze się rozpuści. Moje astry i cynie powoli kiełkują, i zbliża się moment, że trzeba będzie złożyć wizytę w sklepie ogrodniczym. Muszę dosadzić dwie róże na miejsce przemarzniętych krzaków i muszę jeszcze uzupełnić czymś jedno miejsce pod płotem.
Tymczasem mam w domu serię awarii technicznych. Parę dni temu wysiadł prąd na jednym obwodzie i nie miałam światła w kilku pomieszczeniach na dole. Musiałam wezwać elektryka (na szczęście udało się przez assistance) i okazało się, że przepalił się jakiś bezpiecznik w zewnętrznej skrzynce (nawet nie wiedziałam, że taką mamy). Wczoraj zleciał nam na głowy karnisz w salonie. Próbowaliśmy z Mikołajem przykręcić go z powrotem do stropu, ale dziury były już tak wyrobione, że korki nie chciały się trzymać. Pan Mąż poradził mi więc, żeby użyć kotwy chemicznej. Nałożyłam tej masy w dziury, włożyłam korki i jutro spróbujemy ponownie przykręcić ten karnisz. Ciekawe, czy będzie się trzymał...
Dzisiaj natomiast wysiadło urządzenie do zmiękczania wody i tu już nie ma sposobu, trzeba wezwać serwis. Żyć bez tego można oczywiście, ale u nas jest tak twarda woda, że po tygodniu będę miała całe krany w kamieniu i zakamieniony czajnik, nie mówiąc już o osadzie na kabinie prysznicowej (od kiedy mamy ten zmiękczacz na ujęciu, szyby w kabinie wystarczy porządnie umyć raz w miesiącu - no i oczywiście ściągamy krople po każdym prysznicu).
Dawno już nie miałam takiej serii. Pamiętam, że często tak kiedyś bywało, że jak PM wyjechał, to od razu coś mi się psuło, a to samochód, a to piec, a to coś innego.
Dzisiaj wykorzystałam dzień na prace domowe, prasowanie, gotowanie, no i ten karnisz!
Tak wyglądało wczoraj rano po deszczu. Kotki wybrały się na spacer. Podobno jak koty jedzą trawę, to będzie deszcz, ale to chyba nieprawda, bo Luna codziennie musi najeść się trawy, a jakoś codziennie nie pada. Filip trawy nie tyka, on jest wyłącznie mięsożerny.



Upiekłam chleby, dla siebie na zakwasie, a dla młodzieży na drożdżach - według popularnego przepisu na "chleb z gara". Może to kwestia mąki - użyłam żytniej 720 - chleb na zakwasie wychodzi z niej super, a ten na drożdżach taki sobie, ale młodzieży smakował i pochłonęli prawie cały bochenek (fakt, że malutki - piekłam w garnku 20 cm).



Chleb z gara
385 g mąki chlebowej
1/4 łyżeczki drożdży instant
1 i 1/4 łyżeczki soli
375 ml wody
Składniki wymieszać w misce, przykryć folią i odstawić w ciepłe miejsce na 18 godzin. Przełożyć ciasto na stolnicę oprószoną mąką, rozciągnąć i złożyć dwa razy (ja musiałam sporo mąki dosypać, bo moje ciasto było niemal płynne). Uformować kulę i włożyć do koszyczka lub miski wyłożonej ściereczką i obsypanej mąką. Przykryć i zostawić na 2 godziny. 
Piekarnik nagrzać do 230 stopni w systemie góra-dół. Garnek z pokrywką wstawić do pieca, żeby się porządnie nagrzał (ja użyłam zwykłego stalowego garnka do zupy). Po 30 minutach nagrzewania wrzucić chleb do garnka, przykryć pokrywką i piec 30 minut. Po tym czasie zdjąć pokrywkę i dopiekać jeszcze 15-20 minut na złoty kolor. Studzić na kratce. Chleb wychodzi z garnka bez problemu pomimo braku nasmarowania go czymkolwiek :)

Jedyne zastrzeżenie do powyższego przepisu to te dziwne gramatury, nie można by napisać 400 g mąki i 400 ml wody? Dziwne trochę. Ale wyszło :)